W każdej wiosce, a tym bardziej w gminach czy powiatach okoliczności bywają odmienne. Uniwersalna jest zdolność integrowania ludzi niezależnie od ich politycznych zapatrywań czy ideowych przekonań. Trzeba być obiektywnym, ale też szanować prawo. W tym miejscu chcę stanowczo podkreślić, że prawo to jego litera, i jego duch. Jak się urzędnik kurczowo trzyma paragrafów niczego dobrego nie załatwi.
Rozmówcą portalu ZĄBKOWICE4YOU.PL
jest Adam Grygiel
– radny Rady Miejskiej Złotego Stoku i sołtys wsi Błotnica
Mieszka Pan w Błotnicy od 20 lat, od dwóch kadencji jest Pan tutaj sołtysem, a w tej kadencji jest Pan także radnym Gminy Złoty Stok. Skąd motywacja do takiego zaangażowania w sprawy społeczne?
Najpierw muszę nieco sprostować, bo w Błotnicy mieszkam od 1945 roku, kiedy moi rodzice zostali tu osiedleni po wypędzeniu Polaków z dawnych kresów wschodnich. To prawda, że życie zawodowe sprawiło, że na stałe znów zamieszkałem w Błotnicy 20 lat temu, a w zasadzie wróciłem na rodzinne gospodarstwo. Mieszkam tu z Żoną i naprawdę czuję się świetnie w miejscu, gdzie panuje spokój. Wiele lat pracowałem bardzo intensywnie, nawet kosztem życia rodzinnego i zdrowia. Dlatego teraz mogę przeznaczyć czas na sprawy społeczne. Uważam, że każde środowisko musi mieć rzecznika swoich spraw. Kimś takim staram się być.
Na czym to polega w praktyce?
Oczekiwania ludzi trzeba dobrze znać, umieć je rzetelnie artykułować i przekonywać do nich innych ludzi, szczególnie tych, którzy mają realny wpływ na podejmowanie decyzji. Z racji wcześniejszych doświadczeń związanych z pracą w administracji czy w przedsiębczości, wiem że warto szukać rozwiązań dla każdego problemu i „trochę” wiem jak do tych spraw podejść od strony znajomości przepisów czy procedur. Zawsze jednak stawiam na wymianę opinii i szukanie kompromisu. Tak na przykład wyglądają moje relacje z burmistrzem Złotego Stoku. Pan Stanisław Gołębiowski i ja mamy zupełnie inne biografie. Wcześniej zupełnie nie znaliśmy się. Jak się okazuje „solidaruch” i „komuch” mogą znaleźć wspólny język jeśli chodzi o to, co dotyczy zwykłych ludzkich bolączek. Tak na przykład było w kwestii słynnej już drogi do Kozielna przebiegającej m.in. przez Błotnicę. „Układanka” była na tyle skomplikowana, że trzeba było znaleźć spsoób, aby zgrać plany i możliwości dwóch powiatów z dwóch różnych województw i dwóch gmin także z dwóch różnych województw. Najpierw jednak była zwyczajna rozmowa z panem burmistrzem. Nie będę tu opowiadał o detalach, ale efekt został osięgnięty.
Czuje się Pan bardziej radnym czy bardziej sołtysem. Jest Pan znany z tego, że dużo serca wkłada Pan w sprawy swojej wsi.
Czuję się najpierw sołtysem. To jest ziemia, po której codziennie chodzę, którą codziennie widzę. Tu są ludzie, z którymi się utożsamiam. Wybrali mnie już dwa razy na sołtysa, z czego wnioskuję, że jest nam razem po drodze. W Radzie Miejskiej jestem najpierw przedstawicielem swoich wyborców, choć oczywiście nie oznacza to odkładania na bok spraw ważnych dla miasta czy innych wsi. Cały czas trzeba szukać sposobu na łączenie celów i sił. Będąc sołtysem cały czas uczę się konkretności i odpowiedzialności za słowa.
Czy jest jakaś sprawa, która powinna niepokoić mieszkańców Gminy Złoty Stok w najbliższych latach?
Nie stawiałbym pytania w kategorii strachu przed czymś. Raczej wskazywałbym na wyzwania. Jest wśród nich ważny dla każdego mieszkańca wątek, jakim jest zaopatrzenie w wodę pitną. Według mojej wiedzy i obserwacji poziom wod gruntowych od szeregu lat obniża się. Warto mieć na uwadze konieczność zapewniania stałego dostępu do wody i nad tym trzeba będzie się pochylić w następnej kadencji.
Można odnieść wrażenie, iż wyznaczanie pozytywnego celu uważa Pan za metodę pracy w samorządzie. Obawiać się można, że to zalatuje idealizmem.
Nieprawda! To jest realizm. Po to jesteśmy przez ludzi wybrani na różne stanowiska czy funkcje, aby coś trwałego zostawić po sobie, coś konkretnego dać ludziom już teraz, kiedy tego potrzebują. Skuteczność uważam za ważny element. Można mieć rację i nie umieć do tego przekonać innych. Wtedy taki sołtys, radny czy burmistrz bywają odrzuceni w wyborach. Zresztą po to są wybory, aby wybierać ludzi rzetelnych i skutecznych.
W takim razie może Pan wymienić jakieś cechy, które opisują nowoczesnego samorządowca?
Nie ma jednej recepty. W każdej wiosce, a tym bardziej w gminach czy powiatach okoliczności bywają odmienne. Uniwersalna jest zdolność integrowania ludzi niezależnie od ich politycznych zapatrywań czy ideowych przekonań. Trzeba być obiektywnym, ale też szanować prawo. W tym miejscu chcę stanowczo podkreślić, że prawo to jego litera, i jego duch. Jak się urzędnik kurczowo trzyma paragrafów niczego dobrego nie załatwi. Tym większa zatem rola sołtysów czy radnych, aby umiejętnie wyrażali potrzeby swoich wyborców. Podsumowaniem niech będzie podstawowa – moim zdaniem – zdolność, jaką musi dysponować samorządowiec. To umiejętność słuchania ludzi. Bez tego wcześniej czy później każdemu grozi oderwanie się od rzeczywistości, co zresztą zbyt często zdarza się politykom.
Może w tym tkwi przyczyna niskiej frekwencji wyborczej?
Na szczęście w wyborach samorządowych nie jest źle. Ludzie wybierają pomiędzy kandydatami, których osobiście znają. Wyborcy – mam nadzieję – wiedzą, że nie chodzi, o to, aby ładne i dużo mówić, lecz po to, by dobrze pracować. Radnym czy burmistrzem zostaje się po to, by rozwiązywać konkretne sprawy.
Jak pod tym względem jest w Gminie Złoty Stok?
Jeśli wolno, powiem o moim punkcie widzenia. Nie ze wszystkimi pociągnięciami burmistrza Stanisława Gołębiowskiego muszę się zgadzać. Na przykład powinniśmy się bardziej jako gmina otworzyć na Kopalnię Złota. To jest nomen-omen „żyła złota” dla miasta i okolicy. 160 tysięcy osób odwiedzających kopalnię w ciągu roku mówi samo za siebie. Trzeba łączyć siły. W drugiej, budzącej spore emocje sprawie, jaką jest oferta dużej inwestycji w Chwalisławiu. Rozumiem racjonalne intencje burmistrza, ale to na inwestorze ciąży zadanie przekonania ludzi do tego projektu. Wbrew mieszkańcom niczego dobrego się nie zrobi, choć zdecydowanie odrzucam tanie chwyty stosowane przez przeciwników mogącej powstać inwestycji.
Ale przecież tak zawsze dzieje się, gdy mamy do czynienia z pomysłami, których ludzie albo nie rozumieją, albo się ich obawiają…
W obu sprawach jak na dłoni widać potrzebę dialogu. Rozmowa, rozmowa i jeszcze raz rozmowa. W bardzo wielu sprawach naszej gminy to się udaje i pod tym względem jest dobrze. Nie są potrzebne głośne tyrady na sesjach czy spotkaniach, aby załatwiać sprawy. Rozsądne argumenty zawsze mają swoją siłę. Czasem trzeba się uzbroić w cierpliwość i nie wolno zniechęcać się. Samorząd to miejsce rozmowy, w której każdy ma prawo wyrazić swoje zdanie, ale też wszyscy muszą się wzajemnie słuchać. Mimo rozmaitych doświadczeń jestem w tej sprawie optymistą i do tego optymizmu zachęcam.