Długo wyczekiwane „expose” pani premierki, szóstego co do wielkości kraju w Unii Europejskiej, się stało. Komentowanie składanych obietnic, szczególnie w przypadku polityków „siły przewodniej” jest zajęciem wybitnie jałowym, przynajmniej teraz. Natomiast każdemu należy się szansa i dopiero kiedy zaczną się materializować lub nie założenia programowe można będzie poważnie i sensownie się do nich odnieść.
Zdecydowanie nie zasługują na aprobatę złośliwości i wytykanie, głównie śmiesznostek pani premierki, przez poważnych polityków. Niejednokrotnie bliskich kolegów 2. w historii III Rzeczpospolitej premierki. Znamienne jest to, że krytykanctwem i wytykaniem zajmują się w zasadzie, jeśli nie wyłącznie panowie. Zwykła zazdrość i zawiść? Bo jakoś ośmieszających kobiet, nie tylko feministek, nie słychać ani nie widać.
Wbrew optymizmowi szefowej rządu nie jest wcale łatwo, bo mimo zaklinania rzeczywistości, szef Unii Europejskiej i okolic nie zostawił „zielonej wyspy” a raczej „czeski film”. Szefowa rządu musi być twarda i pokazuje, że jest. Odważyła się na skrytykowanie, chociaż bardzo delikatne, rządów poprzednika. Pokazała, że opozycja nie powinna marzyć o jakimś zwiększeniu uprawnień w parlamencie. Zresztą po co? Przecież koalicja ma większość zdobytą w demokratycznych wyborach i ma legitymację do robienia wszystkiego czego tylko zechce. Oczywiście dla dobra wszystkich, którym ma się żyć lepiej.
Wracając do komentarzy posłów, kolegów pani marszałkini. Na uwagę zasługuje wypowiedź pana posła J. Palikota: „Jak Boga kocham, gdybym wiedział, że wygłosi pani takie expose, nie odszedłbym z PO”. Błyskotliwy jak zwykle enfant terrible, nie bardzo wiadomo z kogo chciał zakpić. Drugim jeszcze bardziej znaczącym epizodzikiem było nieuprawnione porównanie przez „premiera tysiąclecia” zwykłego uścisku dłoni z prezesem PiS do cudu. Inspiracją był prowokacyjny fragment expose premierki z apelem o zakończenie nienawiści między prezesem PiS a „prezydentem Europy”. Ten ostatni, z sobie znanych powodów nazwał normalny gest, cudem. Może dlatego, że opierał swoje opinie na przekazach medialnych sprzyjających temu, żeby się działo między szefami dwóch największych partii. Zupełnie spokojnie skomentował ten drobny epizod prezes Kaczyński: „Powiedziałem mu, żeby nie wierzył Ewie Kopacz, że go nienawidzę”.
Chociaż czego jak czego, ale cudu najbardziej będzie potrzeba pani premierce. No, ale patent na ten wynalazek mamy, więc spoko.