Zaczęło się od esencjonalnej, utrzymanej w formule teatru cieni z lirycznym tłem muzycznym i wokalnym, opowieści o wydarzeniach z Betlejem. Jest ona centralnym motywem rodzinnego wieczoru wigilijnego. Przebiega ono – jak to w bywa w „naszych czasach” – serdecznie i zarazem jakby powierzchownie. Właśnie owa powierzchowność tuszowana udawaną serdecznością staje się motywem drugiej i dłuższej części widowiska. Kanwą jest to, co działo się w pewnym ważnym dla nas mieście w 2016 roku. Tak przebiegła (zapowiadana przez nasz portal) tegoroczna ząbkowicka szopka noworoczna. Tym razem nosiła znamienny tytuł „Ściany mają uszka”.
Jak każdego roku, tak i tym razem pierwsza część przygotowywanego przez Stowarzyszenie Animatorów Kultury widowiska miała charakter przedstawienia jasełkowego. Seniorka w wigilijny wieczór wypatruje mających przybyć na wieczerzę młodszych członków rodziny. Pojawiają się powoli, trwają gorące powitania, aby wedle tradycji rozpocząć czas poprzedzający świętowanie od przypomnienia biblijnej historii o Bożym Narodzeniu. Widzimy ją na ekranie cieni, co nadało narracji niezwykle poetycki i miękki charakter, a pastorałki będące akustycznym tłem kolejnych obrazów, współtworzyły wzruszającą mozaikę. Jej przesłaniem była oczywiście rodzina i znane nam z przekazu ewangelicznego, jakże prozaiczne i poniekąd znane wielu współczesnym rodzinom egzystencjalne problemy. Ten wątek przenosi nas ponownie do współczesności. Wigilijne spotkanie – niejako zbyt szybko – dobiega końca i wszyscy jej uczestnicy wracają do swoich zwyczajnych spraw.
Tak też dzieje się w fabule przedstawienia, które po chwili przerwy, toczy się dalej, ale już w pewnym znanym nam mieście, a dokładniej w pomieszczeniach gminnego magistratu. Rozgrywa się w nich bardzo wiele spraw, ale najważniejszą z nich jest …poszukiwanie budżetowych pieniędzy, a właściwie sposobu na to, by ich nie wydawać w związku z deficytem w miejskiej kasie. Pani skarbnik i pani sekretarz są dwiema pierwszymi osobami prowadzącymi emocjonalny spór wokół tego, jak spełniać oczekiwania swojego szefa, czyli pana burmistrza i zarazem nie narazić się na ujawnienie prawdy o tym, że w finansach gminnych widać dno. I bynajmniej nie jest to dno wciąż czekającego na budowę krytego basenu, o którym legenda snuta już w ubiegłorocznej szopce, nadal ma raczej charakter sennego koszmaru pryncypała. Póki co obie panie oraz inni kierownicy – podwładni szefa „kombinują jak mogą”, aby zorganizować imprezę choinkową z prezentami. Do zdarzeń włączają się stopniowo dwie kolejne wpływowe persony. To pani wiceburmistrz, która „zawsze wie, co należy zrobić i kto to ma zrobić” oraz pani sprzątająca, która „doskonale wie kto, gdzie i czym brudzi”. Pomiędzy nimi pojawia się „lokalna gwiazda muzycznej sceny” snująca za pół darmo opowiastkę o tym, „kto, co i z kim” oraz zwyczajni ludzie lustrujący salony magistratu. Ujawniają przy tym jego sekrety i niektóre przy tym wynoszą. Tajemnice owe stają się szybko powszechnie dostępne dzięki poczcie pantoflowej donoszącej nawet o domniemanym skandalu obyczajowym. Wspomniane wcześniej próby sfinansowania fety przedostają się do kręgu miejskich rajców niezbyt chętnych do osobistego zaangażowania się w ten pomysł. Portrety niektórych są zapewne sygnałem docenienia ich roli, bo pozostałym przypisana zostaje rola przysłowiowych paprotek. Tak jak pani skarbnik walczy z niemożnościami pustego skarbca, tak pani sekretarz nie mniej gorliwie stara się panować nad kadrami oraz szkoleniem przysyłanych do niej i niezdolnych do efektywnej pracy protegowanych szefa. Jeden z kandydatów jako swój atut ujawnia talenty taneczne.
Na scenę wkracza wreszcie pan burmistrz w asyście pana asystenta kojącego roztrzęsionego niepokojami i obowiązkami swego szefa. Do łagodzenia jego złego nastroju dołącza wybrana wcześniej w castingu urocza pomocniczka. Dwoją się i troją, by w skołatany umysł pana burmistrza tchnąć nieco optymizmu. Udaje się im obudzić u szefa przekonanie, że jest bohaterem i ulubieńcem wszystkich. Jedynym lękiem pozostaje „kontrkandydat jaki niespodziewanie pojawił się na dwa lata przed wyborami”. Aromatyczna kawa uspokaja pana burmistrza. W tym samym czasie, pani sekretarz wpada na pomysł, żeby urzędnicy przed kamerą wykazali się świąteczno-noworocznym entuzjazmem. Tym tanim sposobem chce dopełnić zwyczaju okolicznościowych serdeczności i jednocześnie nie ujawnić panującego w magistrackich gabinetach coraz większego nieładu. Mający wątpliwości czy w takich okolicznościach pan burmistrz może cokolwiek wiarygodnie obiecywać, słyszą stwierdzenie „Jeśli dobrze obieca, to nic nie będzie musiał dać”.
Dziewiąta już ząbkowicka szopka noworoczna (za rok będzie jubileusz!) była jak zwykle wzruszająca (w części jasełkowej) i zabawna (w części satyrycznej). Była skromniejsza, niż zwykle w warstwie środków wyrazu (choć zaimponować musiała kompozycja z zastosowaniem formuły teatru cieni), ale niezmiennie nasycona sugestiami obrazującymi starannie skrywane zjawiska i problemy toczące lokalne elity. Nie było na scenie ani jednej postaci, której nie można byłoby – w obu częściach spektaklu – przypisać metaforycznego znaczenia. Tak samo cała etiuda bożonarodzeniowa i kolejne epizody szopki były starannie zawoalowanym trafnym komentarzem do decyzji i spraw, jakie na co dzień podejmowane są w wąskich kręgach urzędniczych i politycznych kręgach, ale ich skutki lub brak efektów wpływa na tok życia mieszkańców całej gminy. Nie brakowało powodów do głośnego śmiechu, ale (nie wiadomo czy taka była intencja twórców widowiska) pojawiały się także motywy bardziej sentymentalne, może nawet tragikomiczne. Tak czy inaczej śmiechem można przyjmowano przedstawienie, oklaskami należało za nie podziękować, ale po wyjściu z sali widowiskowej Ząbkowickiego Ośrodka Kultury, było o czym rozmawiać…