Na dwa miesiące przed wyborami samorządowymi, w czasie gdy kilkadziesiąt, może kilkaset osób w skali Gminy Ząbkowice Śląskie i zapewne podobnie w gminach ościennych, rozpala ogień w kampanijnych piecach, ogół Ząbkowiczan co najwyżej czeka na kolejne wyborcze igrzyska. W tym gminno-powiatowym ferworze, z pola widzenia ucieka (nie po raz pierwszy zresztą) znaczenie wyborów do sejmiku Województwa Dolnośląskiego.
Ten błąd – fatalny dla Ząbkowic (rozumianych jako miasto, gmina i powiat) -popełniają w równym stopniu rządzący, jak i chcący rządzić. Będący u steru władz w gminach i powiecie nie chcą utracić wpływów. Są też zapewne przeświadczeni, iż ich styl i efekty zarządzania są jedynie słuszne. Z kolei chcący przejąć owe stery są (z natury bycia opozycją) organizacyjnie słabsi i nie dysponują wspólnym ośrodkiem decyzyjnym. Niestety nie doceniają siły mediów. Oba środowiska czy raczej obie strony (słowo „środowisko” oznaczałoby jakąś spójną wizję, jakieś wspólne cele) – w jednakowym niemal stopniu – dyskwalifikują znaczenie samorządu wojewódzkiego z pewnej prostej przyczyny. Jedni i drudzy nie wierzą, że ktoś z Ząbkowic (rozumianych jak na wstępie) mógłby być ich reprezentantem w samorządzie wojewódzkim. W tym punkcie należy stwierdzić jasno, że zarówno Platforma Obywatelska oraz Prawo i Sprawiedliwość, także pozostałe ugrupowania aspirujące do władania sejmikiem, nie biorą pod uwagę kogokolwiek z Ząbkowic. Obie partie najwyżej wrzucają z kurtuazji i „na sztukę” swoich kandydatów zamieszkałych na terenie Powiatu Ząbkowickiego, ci kandydaci mniej lub bardziej starannie maskują to, że są łowcami głosów dla tzw. „jedynek” na liście, a zwykli ząbkowiccy wyborcy i tak potem nie wiedzą kto jest „ich” radnym we Wrocławiu. I tak aż do następnych wyborów… W przypadku PO to ewidentna gra na wynik polityczny wyborów, bo ta partia boi się oddać władzy. W przypadku PiS do wspomnianych już słabości dodać należy mniejsze rozeznanie w niuansach samorządu terytorialnego wśród lokalnych liderów.
Nie znam nazwisk kandydatów na radnych wojewódzkich, jakich za kilkanaście dni ujawnią sztaby wyborcze, więc nikomu nie odbieram indywidualnych możliwości intelektualnych, pracowitości i doświadczenia. Z góry jednakże wiem, iż Ząbkowice już stoją na przegranej pozycji, co nie wynika bynajmniej z tylko analizowanych wyżej powodów czy też małej liczby czynnych wyborców. Nie będę tu rozwijał wątku wadliwej ordynacji wyborczej, która na poziomie rad powiatów i sejmików wojewódzkich powiela mankamenty ordynacji sejmowej. Nie wierzę też ślepo w magiczną moc jednomandatowych okręgów wyborczych w dużych okręgach (inaczej to wygląda w przypadku rad gmin). Liderzy partii na poziomie Warszawy czy Wrocławia po prostu nie czują wagi problemu. Szefowie lokalnych struktur są zbyt słabi, aby przeciwstawić się schematom ustalanym zazwyczaj przez partyjnych lokalnych baronów (w PO jest nim senator Stanisław Jurcewicz) czy baronessy (w PiS jest nią posłanka Anna Zalewska). Oboje wymienionych przeze mnie polityków trzyma rękę na pulsie w trosce o swoją reelekcję w przyszłorocznych wyborach parlamentarnych. A wystarczyłoby usiąść – tu w Ząbkowicach Śląskich – do jednego stołu i powiedzieć sobie otwarcie, że możemy mieć jednego kandydata. Człowieka znanego nam, znającego się na samorządzie, który będzie adwokatem wszystkich gmin i całego Powiatu Ząbkowickiego w Sejmiku Dolnośląskim. Niemożliwe? Jeśli niemożliwe, to Ząbkowice już przegrały, bo wybrani na nową kadencję wójtowie i burmistrzowie będą wisieć na klamkach tego czy innego decydenta w nowym zarządzie województwa, i z oczywistych powodów będą zabiegać o sprawy tylko swojej gminy. Na nic wszelkie porozumienia, stowarzyszenia i inne bajania o ponadgminnych priorytetach. Ta przegrana Ząbkowic jest na własne życzenie.