Wygrana bywa porażką, a klęska może się stać początkiem nowego i ciekawszego etapu życia. W dniu, w którym wspomina się wybory sprzed 25 lat – pierwsze, w jakich brałem udział, trudno uciec od statystyki wyborczej sprzed kilkunastu dni. Przecież w Ząbkowicach (w powiecie) ponad 80% wyborców uznała, że woli w dniu wyborów zrezygnować ze swoich praw i to na pięć lat. Będąc zatem w mniejszości zastanawiam się nad przyczynami tego stanu.
Właśnie wygrana demokracji, a więc między innymi prawo do udziału w wyborach, stoi pod znakiem zapytania. Odpowiedzi nie należy szukać jedynie w lenistwie elektoratu, w nieprzekonującej kampanii wyborczej czy w zobojętnieniu na sprawy publiczne, jakiemu ulegają Polacy pod wpływem tego, co wyczyniają rządzący od 25 lat politycy. Nawet argument zmasowanej manipulacji medialnej, jakiej jesteśmy poddawani przez uległe władzy media ogólnopolskie i lokalne, nie wyczerpuje listy powodów, dla których zaledwie 20 kilka procent dorosłych obywateli Rzeczypospolitej Polskiej fatyguje się w dzień wolny od pracy do lokali wyborczych i tam zakreśla „iks” w kratce obok nazwiska swojego faworyta. Reszta mówi „nie interesuje mnie to”, „nie mam na kogo głosować”, „nikomu nie wierzę”, „to sami złodzieje i kłamcy”, etc. Skutecznie zniechęcono i nawet w pewnym stopniu obrzydzono nam politykę. Sam poniekąd jestem jednym z tych, którzy w polityce byli, a teraz szukam swojego miejsca poza nią, bo sposób jej uprawiania zbyt często przypomina mi kiepskiej klasy kabaret lub półświatek. Gdy zaś człowiek aspirujący do polityki lub znajdujący się w jej wnętrzu chce i przestrzega zasad honorowych, reguł prawa i pracowitość przedkłada nad wizerunek, przepada z kretesem (w wersji optymistycznej) lub ląduje na poboczu zepchnięty insynuacjami, intrygami i przysypany medialną papką półprawd.
A jednak nikt, komu zależy na pomyślnej teraźniejszości i lepszej przyszłości, i kto czerpie naukę z historii, nie może odpowiedzialnie twierdzić, że sprawy publiczne i dobro wspólne są mu obojętne. Byłoby to zresztą skrajnie nieracjonalne, bo przecież rezygnacja z wpływu na bieg zdarzeń kształtujących nasze otoczenie oznacza rezygnację z wolności. Intuicja podpowiada mi, że właśnie tu tkwi sedno problemu, jakim jest ewidentne odwracanie się ludzi od polityki. Wolność to odpowiedzialność, wolność to decydowanie, wolność to szansa, a nie gwarancja. Wolność to także solidarność, bo być wolnym nie oznacza prawa do ograniczania wolności innym. Rezygnując z tak rozumianej wolności można się rozpychać łokciami, można wykorzystywać szerokie plecy i da się strzępić język, by zagłuszać innych. Bożek skuteczności, syndrom kompromisowości i uzależnienie od bycia adorowanym pozbawiają skrupułów, uwalniają od wstydu i wyzwalają atawizmy. XXI wiek zapowiada się jako wiek, w którym ludzkość będzie wolna albo bezwolna. W moim rodzinnym mieście też… I w Twoim…