Opowieść o tym, co wydarzyło się „ostatnio” zamienia się w alegoryczną narrację o całym życiu. Opis fizycznej degradacji pod wpływem toksycznego uzależnienia staje się superwizyjnym obrazem niezaspokojonej tęsknoty za wyzwalającą nieskazitelnością. Narracja i obraz zmaterializowane werbalnymi i mimicznymi aktami aktora, nie tylko nie pozwalają widzowi, zarazem słuchaczowi, a przede wszystkim myślącemu i czującemu świadkowi, przejść obojętnie, ale stawiają go wobec konieczności głębokiej autorefleksji.
„Moskwa – Pietuszki” na podstawie poematu Wieniedikta Jerofiejewa w wykonaniu Jacka Zawadzkiego, które wczoraj wieczorem obejrzeliśmy w Srebrnej Górze (podczas zapowiadanego przez nasz portal przedstawienia), były niesamowicie dynamicznym, i naładowanym trudnym do zmierzenia ładunkiem metafizycznej wymowy, wydarzeniem artystycznym. Spektakl był pokazywany na wielu scenach w Polsce, w Europie i Ameryce Północnej. Publiczność oglądała go po polsku i angielsku. A przecież tekst pierwotny powstał w języku rosyjskim i jest bez wątpienia metaforą rosyjskiej duszy. Duszy niespokojnej, spragnionej sacrum, wrażliwej na wszelką postać człowieczych niedomagań i jednocześnie skłonną do destrukcji posuniętej tak daleko, że przyjmującej formę samozagłady. W tym, co widzimy i słyszymy, źródłem upadku jest nadmiernie spożywany alkohol degenerujący bohatera dramatu oraz inne osoby, które przewijają się przez linearnie ujmowany bieg zdarzeń, i którym poprzez perfekcyjnie modulowane głosy, kreowane gesty nadaje role cały czas jeden aktor.
Jacek Zawadzki, szkicując w scenicznym półmroku zdarzenia, snuje nad tym wszystkim wspomnianą na wstępie narrację. Multiplikując czarno-białe sceniczne sylwetki, maluje wielobarwny obraz, o którym mowa na początku niniejszej relacji. Aktorsko jest hiperprecyzyjny i maksymalnie skupiony, po ludzku spala się na scenie, gdyż całym sobą ujawnia największe tajemnice, które… my nosimy w naszych umysłach i sercach. Minimalizm środków wyrazu, wręcz odwrócenie się od powszechnie obecnie praktykowanej w teatrach „technologii” scenicznej (czego wyrazem są np. jedna zwykła żarówka, dyskretny reflektor i zwyczajna świeczka, które – jeśli tak można powiedzieć – nie pozwalają nie widzieć tego, co dzieje się przed naszymi oczyma i tym samym „zmuszają” do przesunięcia uwagi na słowa i ich znaczenia); naturalność poszczególnych fraz (znów bez niemiłosiernie eksploatowanego w teatrach naturalizmu) oraz odwołanie się do uniwersalizmu biblijnego (niejako w kontrze do modnego antyreligijnego głównego nurtu współczesnej sztuki) – stają się doskonałym nośnikiem przesłania, z jakim przybył aktor, a które wcześniej zostawił autor.
Nie miejsce tu na streszczenie przedstawienia (i nawet nie wypada tego czynić), bo nie wolno odbierać tym, którzy go nie widzieli woli obejrzenia go. Także ze względu na z pewnością zróżnicowane odczucia i wrażenia tych, którzy już oglądali spektakl, nie uchodzi ogłaszać jedynie słusznej jego interpretacji pod pozorem kronikarskiej rzetelności. Można jedynie zwrócić uwagę na to, że paraboliczność przekazu, jaki pojawił się w monodramie „Moskwa – Pietuszki” wychodzi od losu Rosjanina żyjącego w sowieckim państwie i upodlonego na skutek beznadziejności otaczającego go systemu i ucieczki odeń w uzależnienie. Sprowadzenie relacji do tych punktów wyjścia byłoby uproszczeniem, choć i ten poziom inspiruje do przemyśleń.
Jak już pisaliśmy, Jacek Zawadzki zaprezentował monodram „Moskwa – Pietuszki” w ramach zbiórki środków dla powstającego w Srebrnej Górze Rodzinnego Domu Dziecka. Miejsce to będzie prowadzone przez Stowarzyszenie „Jak nie my to kto”, które już 31 grudnia 2016 r. przyjmie pierwszych podopiecznych. Bardzo licznie przybyła publiczność nabywała bilety-cegiełki, zasilając tym samym konto stowarzyszenia i kierując je na materialną pomoc dzieciom. Za tę dobrą wolę po spektaklu podziękowała prezes stowarzyszenia Dominika Szałęga. Ze słowami uznania dla artysty zwrócił się także wójt Gminy Stoszowice Paweł Gancarz, który zaakcentował fakt, iż aktor przybył do Srebrnej Góry już nie po raz pierwszy. Sam Jacek Zawadzki przyznał, że czuje się tu „trochę jak u siebie”. Adresatką jego podziękowań za realizację przedstawienia była Paulina Plewka, która operowała światłem, jakie spełniało tu kluczową funkcję. Nad całością czuwał Norbert Szandrowski – dyrektor Gminnego Ośrodka Kultury, Sportu i Rekreacji, który animuje twórcze życie lokalnej społeczności.