My dzieci żadnego systemu, ani komunizmu, ani demokracji. Takie łachmany bloków, fartuszków w szkole i podartych portek. Wszyscy tacy sami, jak mali Chińczycy.
Buty, rowery, tornistry i Piramidy. Kanapki w szkole nie różniły się zbyt wiele od siebie (te ze wsi mieli z szynką a te miastowe ze serem żółtym, to się bez wiedzy rodziców pomieniali). Sklepik szkolny? Jeden Gie-es na całym osiedlu, gdzie władzą najwyższą była Pani Ekspedientka. Człowiek mordę otworzył to goowno kupił, jak zadarł z szefową. Szkolne obiady jak amen w pacierzu. Też człowiek miły był i grzeczny, żeby po dokładkę mógł iść jak naleśniki były, albo jakieś większe udko dostać.
Pani Dyrektor w szkole to było monstrum. Szła jak strzyga, wyprostowana, dumna, królowa lodu. Cisza wtedy nastawała grobowa, wszystkie jak jeden mąż pod ścianą niczym baranki na rzeź my stawali, bo jak nie to bez łapę linijką i z matką na dywanik. Zeszyty też jednakie były nawet nie było wiadomo czyj jest czyj. W szkole pielęgniarki co kroplami miętowymi wszystko wyleczyły.
Pamiętam razu pewnego, a w drugiej klasie to było, wodę ze sokiem co go dziadek z Czechosłowacji przywiózł, na łyki sprzedawałam, dwa zyle za gul. Jak się rodzice dowiedzieli to wpiertol, wszystkie pieniądze do oddania a soku to z miesiąc nie widziałam.
Dyskoteka szkolna to była impreza, że hej. Jak człowiek 17 lat skończył to i na festyn mógł iść do dwudziestej drugiej.
Religia – do salki się biegało na drugi koniec miasta i wszystkim się po drodze „Dzień dobry” mówiło, bo jak się po sumie jaka staruszka matce poskarżyła, to znowu bura i po uszach. Na Komunię ze 300 pytań było i też my zdawali. Skromnie było, uroczyście. Oranżada była czerwona do oporu.
Wczasy? Wszystkie wakacje albo na wsi u rodziny, albo na kolonie z zakładów pracy. Mikołaja też tak się obchodziło.
Telefony – mateńko, jak nam na blokach domofony założyli to człowiek dwie godziny stał i gadał do słuchawki sam jeden. Nic nie było, ani pilotów do telewizorów, ani kolorów w nim nawet. Jak dziadek wideło kupił a my do kościoła poszli, tata nam Reksia nagrał – no gęby nam się na rozciesz otwarły, aż szczęki opadły. Jak się w telewizorach całowali to ojciec ciach łapę na mordę i patrzeć nie pozwolił.
Nic my nie mieli a niczego nam nie brakowało. Kapustę, jabłka, truskawki- wszystko się po działkach kradło grupowo, a jak kto nas przyłapał to doopa zbita.
W zabawach jeno patyk, kabzel, guma, skakanka, puszka, kreda i całe miasto nasze było. Aut mało jeździło to z bloków cała góra nasza była na rowery, na wrotki, na sanki. Tylko mama się darła z okna: do domu w tej chwili! Bo od rana, każden na zmianę od szóstej rano w kolejce po kawę stał przed szkołą co by mamunia miała dobry humor. Jak człowiek grzeczny był to miał godzinę więcej na dworze, albo książkę dostał a nawet czasem do magla go wzięli.
Kurcze, ja wiem czy żal mi czasów tamtych? Pamiętam i Wałęsę, i Czechosłowacje, i mur berliński, i mamę jak się do partii zapisała bo jak tata na saksy wyjechał to nas chcieli z mieszkania wyrzucić. W tym samym bloku z pierwszego na trzecie piętro i mniejsze mieszkanie. Ach dolary pierwsze pamiętam z Grecji co se za nie lalkę Barbie kupiłam za 22$ (do dzisiaj ją mam). Te butki telefoniczne przy których dziecko stęsknione się modliło, żeby połączyło i żeby ta szafa się zatła to długo się pogada a na cukierki zostanie. Ojciec tyrał na te czerwone łolkmeny i gumy donaldy, na okulary i złote łańcuszki. Nawet raz po niego z mamą na lotnisku byłam i Warszawę nocą we mgle widziałam.
Jak rodzice pierwsze auto kupili, mój Boże, ile to radości było. Pomarańczowy był okrutnie. Mama się ubrać ładnie kazała i my ze dwa kilometry przejechali, ojciec taki przejęty był, że na ręcznym jechał. Cieszył się człowiek, bo jeszcze nie wiedział ile się tego małego fiata w życiu napcha.
W Boga wierzyli, chrześcijaństwa pełni ludzie byli i do Kościoła chodzili z radością. Rekolekcje to czasem takie były, że człowiek na kolana przed ołtarzem padał i płakał jak bóbr. Szło się bo aż w duszy rwało do tej ciszy, do spokoju, do prawdy.
Tak mnie na wspominki wzięli, ale nie z żalu za tym co było, jeno za tym czego nas młodych wtedy nauczyło: pokory, szacunku, cierpliwości, przyjaźni. Nie ważne syn / córka dyrektora, milicjanta, prezesa, czy dzieciaki z Bidula – my jak kłosy pszenicy, wszystkie równe, jednakie.
A teraz? Wszystko od ręki: telefon, spodnie, pieniądze. Nikt na nic nie czeka, w kolejce nie stoi, nic robić nie musi. Jakieś to wszystko zbyt proste a co raz bardziej skomplikowane…
Eliza Grzeszczuk / „ELAJZA”
TAAAK!!!
ZA KOMUNY TO SIĘ ŻYŁO NIE TO CO TERAZ.