Praca w samorządzie to swego rodzaju misja. Trzeba być osobą zdeterminowaną na działanie, odważną i bardzo silną psychicznie. Ludzie nie lubią takich osób. Widzą w nich wszystko, czego sami nie są w stanie osiągnąć. Lepiej narzekać, wytykać błędy i nie wychylać się ze swojego pancerza. Ja osobiście podziwiam ludzi, którzy chcą czegoś dla innych. Nie boją się krytyki, są odporni na ataki. Nie siedzą w domu przed telewizorem w ciepłych kapciach. Narażają się na krytykę. Ich życie jest życiem całej społeczności.
Rozmówczynią portalu ZĄBKOWICE4YOU.PL
jest Ewa Żylińska
– prezes Stowarzyszenia „Viktoria” w Bardzie
Wśród ludzi zdają się dominować ci, którzy albo prowadzą biznes, albo liczą na to, że ktoś stworzy im miejsce pracy. Mało miejsca jest dla tych, którzy nie radzą sobie w życiu sami i dla tych, którzy chcą się angażować bezinteresownie w życie społeczne. Zgadza się Pani z takim poglądem? A jeśli tak, to dlaczego bycie społecznikiem bywa tak często traktowane podejrzliwie?
Ludzie najlepiej czują sie oceniając innych. Tych, którzy prowadzą biznes, zawsze można obwinić za wszystkie swoje niepowodzenia, bo albo za mało płacą, albo zawsze działają w sprzeczności z naszymi oczekiwaniami. Chociaż tworzą miejsca pracy i dają szansę innym na w miarę godne życie, wcale nie jest im liczone na plus. Zawsze pojawia się podejrzenie, że robią to w jakimś celu. Nikt nie wierzy w to, że są na tym świecie ludzie mogący coś robić bezinteresownie. Bo tak czują, bo chcą, bo mają tyle siły i energii, że mogą się tym podzielić, Dziś każdy, kto próbuje coś zrobić to kombinator, nikt już nie wierzy w czyste intencje. To smutne.
Bardo to mała społeczność. Mieszkańcy miasta i sołectw znają się między sobą. Czy to ułatwia budowanie tzw. „lokalnego patriotyzmu”?
Myślę że tak. Bardzo wnikliwie obserwuję życie naszej Gminy. Jestem dumna i bardzo podoba mi sie jak ludzie angażują się w życie społeczne w swoich małych ojczyznach. Współpraca i rywalizacja, zdrowa rywalizacja, przynoszą bardzo wymierne korzyści dla gminy i naszych małych społeczności. Ludzie chyba powoli zaczynają rozumieć jak wiele od nich zależy.
Jest Pani prezesem Stowarzyszenia „Viktoria”. Nawiązując do tej nazwy pozwolę sobie zapytać o jakie „zwycięstwo” zabiegają członkowie tego stowarzyszenia?
Zwycięstwo…. Powiem tak… To, co udało nam sie osiągnąć nie przyszło łatwo. Były chwile, w których wszyscy wątpiliśmy że cokolwiek się uda. To był bardzo trudny rok. Rok zmagań, walki o siebie i o swoje plany. Długa i nie łatwa historia. Dzisiaj wiem, iż było warto. To rzeczywiście nasza Viktoria. Cztery miejsca pracy, fantastyczne dzieciaki, które mają dom i „ciocie”, które oddały całe swoje serca i zaangażowały wszystkie siły, żeby stworzyć miejsce stające się domem. To ogromne zwycięstwo i będę nieskromna, potężny sukces – nasz i dzieci.
Czy samorząd gminny dostatecznie wspomaga Stowarzyszenie w codziennej działalności? Burmistrz ma pewnie wielu wyciągających ręce po pomoc…
Nie jestem osobą, która stoi zawsze z wyciągniętą ręką i czeka aż inni załatwią wszystkie jej potrzeby. Nie mam też w zamiarze i nie mam żadnego powodu, aby o burmistrzu i jego współpracy z nami mówić dobrze bądź źle. Sądzę, że nasza współpraca układa się tak, jak powinna. Na tyle, na ile jest to potrzebne, burmistrz Krzysztof Żegański zawsze jest otwarty i jak do tej pory nigdy nie zostałam odesłana z kwitkiem…
Dzieci i młodzież bardzo często wymykają się ze schematów, jakie mniej lub bardziej skutecznie chcą im wpoić rodzice czy inni dorośli. W pewnym sensie konflikt pokoleń to stałe zjawisko, ale współcześnie młodzi ludzie dość często widzą starszych od siebie, którzy nie świecą dobrym przykładem. Co można zrobić, by dzisiejsi nastolatkowie byli przygotowani do dorosłości i samodzielności?
Podstawą jest szczerość i naturalność. Wychowując swoją córkę, a teraz wychowując inne dzieci, nigdy nie udawałam kogoś kim nie jestem. W tym świecie, w życiu może się zdarzyć wszystko i dzieci muszą to wiedzieć. Nie ma sensu tworzenie jakiegoś „idealnego” świata, bo takiego nie ma. Dużo rozmawiam z dziecmi. Niczego nie idealizuję, staram się pokazać im świat jak najbardziej realny. Tak wychowywałam też swoje dziecko. Dziś patrząc wstecz jestem z tego zadowolona. Jest silną osobą, nie ma kompleksów, rozumie zależności. Myślę że to skuteczne. Od prawie roku nie pracuję już w „Jutrzence”, ale Wychowankowie, którzy przy mnie dorastali są bardzo często moimi gośćmi. Mam z nimi stały kontakt. Zawsze gdy potrzebują pomocy, wiedzą gdzie jestem i zawsze mogą przyjść.
Mieszkając w Bardzie – określanym jako Miasto Cudów – widzi Pani na co dzień to, co warto byłoby zmienić na lepsze i to, co jest warte pielęgnowania. Proszę o kilka zdań w obu kwestiach….
Społeczność, w której dorastałam, historia miejsca, które jest moim światem – są dla mnie bardzo ważne. Wspólnie z mężem jesteśmy pasjonatami. Historia naszego miasteczka jest naszym hobby. Bardzo się cieszę, że są ludzie, którzy nie pozwalają nam zapomnieć o wielu elementach tej historii. Nie oczekuję jakiś zmian w tej kwestii, liczę natomiast na to, że ten rozwój i krzewienie tradycji będzie postępowało tak jak do tej pory.
Bardo jest od kilku lat coraz liczniej odwiedzane przez turystów i pielgrzymów. Widzi Pani w turystyce rodzaj „lokalnego przemysłu” dającego miejsca pracy i przynoszącego realne dochody?
Bardo i turystyka, to według mnie dwie nieodłączne sprawy. To piękne miejsce, które już przed wiekami zostało docenione. Na pewno jego rozwój pozwala na tworzenie miejsc pracy i może przynosić dochody. Myślę że to już powoli się dzieje.
Jakimi cechami powinien się charakteryzować – Pani zdaniem – samorządowiec? Ciekaw jestem Pani zdania, bo zdarza się niekiedy słyszeć lub czytać o tym, że lokalni politycy są jak wszyscy politycy, czyli zajmują się sobą i swoimi sprawami. A to przecież jest dalekie od ideału społecznika.
Praca w samorządzie to swego rodzaju misja. Trzeba być osobą zdeterminowaną na działanie, odważną i bardzo silną psychicznie. Ludzie nie lubią takich osób. Widzą w nich wszystko, czego sami nie są w stanie osiągnąć. Lepiej narzekać, wytykać błędy i nie wychylać się ze swojego pancerza. Ja osobiście podziwiam ludzi, którzy chcą czegoś dla innych. Nie boją się krytyki, są odporni na ataki. Nie siedzą w domu przed telewizorem w ciepłych kapciach. Narażają się na krytykę. Ich życie jest życiem całej społeczności. I nie poddają się. Odwaga, charyzma, chęć działania i pomocy, wbrew wszystkiemu – tego nie da się nauczyć. To cechy, z którymi trzeba się urodzić.
Rozmawiał: Krzysztof Kotowicz