Po następnym wykolejonym związku, boimy się ładować w kolejne. Jednak linia, którą podróżujemy ma swoje punkty na zapomnianych przystankach. Wydawać nam się wtedy może, że posiadamy ostatnie już drobne na bilet. Kasy ze szczęściem pozamykał limit czasu.
Pakujemy w tą drogę niewiele, bo sami nie wiemy dokąd zmierzamy. A świadomość tego, że zbyt ciężki bagaż może nas wyłącznie spowolnić, sprawia, że pozostawiamy wszystkie zbędne drobiazgi, które potrafią zająć nam bardzo dużo miejsca. W drodze tej towarzyszy nam spokój: taki cichy, bez wielkiej nadziei i oczekiwań. Koleje losu spowalniają nasz strach. Składy rozczarowań studzą zapał i spowalniają bieg wydarzeń. Nie pędzimy ślepo na wprost. Otwierając okno na jesienny wiatr, pozwalamy wspomnieniom przeminąć za szybą, z której deszcz zmywa wszystkie smutne wspomnienia. W rytmie koła toczy się wtedy serce i pchane do przodu z pewnością po raz ostatni we właściwym zmierza kierunku.
Ten szept cichy bólu potrafi wystudzić emocji bieg i być może dlatego, związki wykolejone są pociągiem bez pary nienawiści. Nie wiem, łatwiej się zapomina, wybacza, rozumie.
Niebawem cztery lata odkąd wpadłam na właściwe tory. Być może zarośnięte powojem smutku. Czasem bywa, że człowiek dorzuci żaru i pędzi na wprost z biletem bez powrotu. Gdyby ktoś wcześniej powiedział mi, że tak długa i piękna podróż będzie, wsiadłabym w chwili ostatniej bez zastanowienia. Choć czasu niewiele minęło, mam wrażenie, że już ze dwadzieścia lat się toczymy, bo tyle po drodze się wydarzyło.
Eliza Grzeszczuk / „ELAJZA”