Święty Augustyn napisał: „Świat to księga, ktoś kto nie podróżuje czyta jedną jej stronę” – ciężko wyrazić jak bardzo mierził mnie ten cytat. Bardzo długo odnosiłam się do niego z dystansem, chwilami wręcz oburzeniem. Przecież są ludzie, którzy są domatorami, dobrze mi tu gdzie jestem na co dzień, dlaczego od razu jest to skwitowane jako ograniczenie i szczątkowe poznanie świata?! Rozumiem, że ktoś jeździ, ale mnie nic po świecie nie goni, nie uważam się za kogoś nieobeznanego ze światem tylko dlatego, że nie jadłam oryginalnego sushi, nie wspinałam się w Alpach, czy nie jadłam bagietki pod wieżą Eiffela.
Bardzo lubię reportaże z podróży, szczególnie fotoreportaże, bo patrząc na zdjęcia czuję jakbym to miejsce widziała na własne oczy i to mi zazwyczaj wystarcza. Trochę w dzieciństwie z rodzicami Polski zjeździłam, ale ostatecznie zamykało się to w klamrze „góry – morze”. I jakoś nigdy nie było mi po drodze do podróżowania.
Dzisiaj już rozumiem Świętego Augustyna. Jest w życiu wiele uzależnień, są te złe, ale są i te dobre. Takie właśnie jest podróżowanie. Kiedy posmakuje się innej kultury, choć przez chwilę będzie musiało się w niej odnaleźć i pozna się ludzi myślących inaczej niż Ci wokół nas i Ci których widzimy na co dzień w krajowych mediach to można wprost stwierdzić – człowiek przepadł. Bo nie da się nie zakochać w tych przeżyciach i wspomnieniach. Zdjęcia, choćby najlepszy fotograf je robił, nie oddadzą zapachów, temperatury powietrza, towarzystwa i emocji. Przekraczając granicę tak trochę wstępujemy do obcego świata, bo budowanego w unikatowy sposób przez ludzi z inną historią, kulturą i językiem niż nasz. Jest to fascynujące i nie można pozostać wobec tego piękna obojętnym. Tak jak na zdjęciu w tej notce, nie ma możliwości przewidzenia tego co znajduje się za zakrętem czy górką, bo nie jesteśmy na terenie który znamy. I chyba właśnie to w podróżach kocham najbardziej, że moja wyobraźnia nie podpowie mi obrazu który zobaczę za chwilę, bo będzie to dla mnie zupełnie nowe.
Oczywiście nie mam tu na myśli wizyty w hotelu ileś gwiazdkowym, gdzie osiągnięto ogólnie przyjęte standardy, więc wyjątkowego nie ma tam nic oprócz wysokiej jakości usług (swoją drogą warto zauważyć jak zuboża nas wszechobecny kosmopolityzm). Prawdziwą perłą są lokalne bądź wręcz domowe zacisza, maleńkie miasteczka których nowoczesny świat nie dotknął, a w których każda kostka brukowa opowiada własną historię.
Jeszcze nie tak dawno nawet nie pomyślałabym, że napiszę takie słowa, co więcej, że napiszę je w oparciu o własne doświadczenie. Nie spodziewałam się zupełnie mojej fascynacji podróżami, a już w ogóle nie podejrzewałam się o podróże autostopowe, które to dla mnie są najcenniejszymi wyprawami. Zanim napiszę o przepięknej wyprawie, która trafiła mi się w te wakacje, warto zączać od początku…
Z autostopem poznałam się rok temu, kiedy moja koleżanka pojechała w podróż do Asyżu w ramach rekolekcji „Piękne Stopy”, właśnie w ten sposób. Jak tylko usłyszałam o tym, było już po mnie. Zachwyciłam się: że tak w ogóle można, że ludzie są tak dobrzy i że mogą to być rekolekcje. Okazja nadarzyła się jakiś miesiąc później kiedy to pojechałyśmy na 5 dni trochę po Polsce, a potem przez Słowację, Austrię i Czechy. Taka wycieczka objazdowa, ale nie miałyśmy celu więc i tak byłyśmy zadowolone.
Marzyła mi się podobna podróż i w tym roku, ale nie mogłam znaleźć współtowarzysza, terminy też się słabo układały więc powoli rezygnowałam z nadziei na szaleństwo autostopu. I właśnie wtedy kiedy najbardziej tego potrzebowałam, ale też najmniej spodziewałam trafił się trip jedyny w swoim rodzaju. Działo się tyle i w taki sposób, że nie można się tym nie podzielić z innymi, dlatego umieszczam to tutaj.
To nie historia, nie pamiętnik ani pocztówka. To moje świadectwo, bo bez Szefa nie postawiłybyśmy kroku, nie przejechały ni pół kilometra i zgubiły gdzieś w świecie… Żeby opisać podróż życia i zrobić to najlepiej jak potrafię muszę zacząć od samego jej początku – pomysłu, a więc…
Wtorek. Pisze do mnie Inga
– Bo ja mam jeden spontanicznie zaplanowany pomysł 😛 i tak sobie pomyślałam o Tobie 😀 myślałam, aby pojechać na stopa do… Paryża! 😀 Reflektowałabyś?
– No pewnie, ale jak Francja to i Taize!
Dwa razy takich propozycji składać mi nie trzeba… Bardzo chciałam pojechać gdziekolwiek, byle daleko, byle przed siebie, ale sama nie wiedziałam gdzie dokładnie. Potrzebowałam współtowarzysza i iskierki chęci od kogoś. Taki był początek całego szaleństwa, którego się podjęłyśmy. Po porównaniu planów wakacyjnych okazało się że wyruszamy w poniedziałek, chwilę później że już w niedzielę, bo mamy transport do Niemiec. Codziennie aktualizowałyśmy nasz postęp w pakowaniu plecaków i pilnowałyśmy się nawzajem żeby niczego nie zapomnieć. Cała reszta potoczyła się bardzo szybko i zadziwiająco łatwo: znalazł się plecak do pożyczenia i śpiwór, kupiłyśmy mapę Polski, choć to nie ona była celem, ale nigdy nie wiadomo gdzie wylądujemy, piorunem powstała lista rzeczy do spakowania, znalazłyśmy rozmówki polsko-francuskie, poinformowałyśmy przerażonych rodziców. Ja zbierałam wszelkie informacje jakie się dało o tym jak się łapie stopa we Francji, jak się funkcjonuje w Taize i jaka pogoda w całej Europie w przyszłym tygodniu. Inga kontaktowała się ze wszystkimi którzy mogli nas przenocować gdzieś po drodze.
Powstały też założenia:
– jedziemy bez pieniędzy (status studencki naturalnie współgra z nimi)
– bierzemy jedzenie które ma szanse przetrwać, nie potrzebuje lodówki i możliwie na jak najdłużej starczy
– bierzemy namiot
– mocno omadlamy sprawę, przez to też trip miał charakter rekolekcyjny
– celem jest śniadanie w Paryżu (marzenie Ingi) i Taize (marzenie wspólne)
– mamy 5 – 7 dni na wszystko
Od podróży każda z nas oczekiwała czegoś trochę innego, ale w jednym byłyśmy zgodne: jedziemy znaleźć siebie.
KONTYNUACJA ZA TYDZIEŃ
Natalia Junik vijolet.blogspot.com
FOT: CC