W latach 70. ubiegłego stulecia, czasach miłościwie nam panującego Towarzysza Gierka będącego 1. sekretarzem, a w praktyce przywódcą kraju, nie tylko w kabarecie, można było usłyszeć, że eksperyment przerobienia narodu na złodziei powiódł się znakomicie. Mówiąc, niestety serio, „oni” wiedzieli, że płaca w żadnym stopniu nie wystarcza na przeżycie nie mówiąc o tym, że nie odpowiadała swojej wartości więc wychodziło „onym”, że różne formy, delikatnie mówiąc, zaradności nie będą zbyt rygorystycznie ścigane. Funkcjonował ten chocholi taniec i wszyscy? byli zadowoleni. Dopóki dało się jakoś funkcjonować Państwu i państwu w oparciu o zachodnie kredyty w różnych dolarach, markach, funtach, frankach czy nawet lirach (były takie waluty).
W tamtych, pięknych czasach najskuteczniejsza była „propaganda sukcesu” będąca fundamentem władzy, jak na ironię ludowej. Takimi symbolami relacji władzy z narodem były m.in. hasełka, których nie powstydziliby się, mówiąc dzisiejszym językiem spece od PR. Jednym z najsmakowitszych było to, które widziałem w Katowicach, mateczniku Pierwszego. Treść musiała być zaakceptowana i zaaprobowana ale dopiero po kilkunastu dniach ktoś „doszł”, że jest coś nie tak. Ten dumny transparent głosił: „Partia walczy z Narodem o lepsze jutro”. Oczywiście wszystko dużymi literami, tyle, że wcześniej żaden spec od ichniego PR nie „doszł”, że walka mogła być tylko z jakimś, do tego bardzo groźnym wrogiem. A tu… Wpadka na całego.
Innym przejawem tamtej rzeczywistości były wizyty Pierwszego z Towarzyszem Piotrem pełniącym formalnie funkcję premiera. Tyle, że zawsze stojącym lekko z tyłu i fizycznie i formalnie. Wtedy wymyślono polskie BMW, które czytano Bierny, Mierny ale Wierny. Wtedy. Wtedy wprowadzano w życie tzw. selekcję negatywną polegającą na tym, że jak jakaś, jakiś BMW okazywało się najbardziej M to szybko ją/go awansowano. Tyle, że wtedy nie było wyborów do Parlamentu Europejskiego. Wtedy też ludzie wyjeżdżali za chlebem ale jednak spora część po pracy wracała, a jeśli zostawała to w ramach łączenia rodzin a nie ich rozłączania. Wtedy nikomu do głowy by nie przyszło określenie „eurosierota”. Wtedy nikt nie wmawiał, z nerwowo uśmiechniętą twarzą, że podstawą istnienia państwa jest jałmużna, którą trzeba koniecznie „wywalczyć” i do tego w jakiejś niezbyt popularnej stolicy europejskiej.
Może ktoś zapytać, co to wszystko ma wspólnego z Panem Tuskiem. No właśnie.