Chciałoby się napisać jak jeden dzień, jak w piosence A. Rosiewicza, z tytułowego utworu znanego serialu.
W 1974 roku reprezentacja Polski zdobyła 1. tytuł mistrza świata w piłce siatkowej. Dwa lata później, w Montrealu, potwierdziła swoją dominację zdobywając złoty medal igrzysk olimpijskich. Tamta drużyna trenowana przez wytrawnego trenera, o uznanej pozycji, Huberta Jerzego Wagnera zwanego „Katem”, z racji metod treningowych, jechała na mistrzostwa z jasnym przesłaniem. Trener zaszczepił swoim zawodnikom przekonanie, że interesuje ich tylko złoty medal. Nie podobało się ówczesnym mediom bo jak to Polacy, którzy nigdy nie zdobyli złotego medalu w grach zespołowych na imprezach najwyższej rangi nagle buńczucznie zapowiadają zdobycie tytułu. Ale trener wiedział co robi i wraz z drużyną tego dokonali. Miałem przyjemność przeżywać tamte emocje w pełni świadomie, z radiem tranzystorowym przy uchu. Szczególnie zapamiętałem finał IO. To było na kempingu w Przemyślu nad samym ranem. Takich rzeczy się nie zapomina do końca życia. Po zakończeniu transmisji z igrzysk w Montrealu kemping ożył. A co tam ożył eksplodował. Takiej pobudki też się nie zapomina.
Po 40 latach, w katowickim Spodku, wśród swoich, najlepszych na świecie kibiców, siatkarze trenowani przez absolutnego debiutanta w branży powtórzyli sukces z Meksyku z 1974 roku.
Opisując ten sukces oczami wyobraźni widzę za dwa lata „powtórkę z rozrywki”. W boskim Rio albo innym brazylijskim mieście nasi powtarzają to co zdarzyło się równo 40 lat wcześniej w Montrealu. I zupełnie obojętne będzie nawet to z kim wygrają w finale. Zresztą moja wyobraźnia nie widzi przeciwnika. Co wcale nie należy odczytywać, że nie mają z kim przegrać. Niech wygrywają. Dla siebie, dla Polski, dla kibiców, którzy nigdy ich nie opuścili.