Emocje, kaprysy, kłamstwa… Targana namiętnością własnych uczuć, próbowała zrozumieć celowość swoich życiowych wyborów, zaplątana w codzienność, potykała się o nią czasami, wywracała, zastanawiając się przy tym skąd bierze siły by znów wstać…
Trzaskała drzwiami swojej rzeczywistości, by zagłuszyć zapadającą ciszę. Jedyne, co słyszała, to echo powracających wspomnień: niejasnych, niezrozumiałych, tajemniczych, dziwnych… Wtapiając się w własne uczucia postanowiła je analizować i nikt nie był w stanie jej przed tym powstrzymać… Nie było usprawiedliwienia już dla nikogo, dorosłość dotknęła zimnymi dłońmi, otworzyła oczy, pozwoliła czytać myśli, zrozumieć serce. Dużo łatwiej byłoby zapewne dla wszystkich uciec w zapomnienie, w niebyt, ale czy tego właśnie oczekujemy sami od siebie? Nieistnienia???
To takie proste… Wyłączyć zasilanie własnego umysłu, wyciszyć świadomość, usprawiedliwić się moralnym obowiązkiem, żeby zachować dar człowieczeństwa, aby żyć w pokoju. Z tego można przecież wyprowadzić cały zestaw praw, etykę… wszystko… Przecież rozwijamy się w świecie przemocy, okrucieństwa, zła i dzięki temu posiadamy prymitywne instynkty pasujące do takiego świata. Gdyby człowiek miał ewoluować dalej musiałby wyzbyć się tych instynktów. Przemiana sama z siebie nigdy by ich nie usunęła. Celem ewolucji nie jest produkowanie istot moralnych – to ślepy silnik, mechanizm walki konkurencyjnej ukierunkowanej jedynie na zdolność przeżycia… Mając niegraniczny potencjał wpadamy w pułapkę samozagłady, nie potrafiąc wyjść w ewolucji poza etap z gruntu brutalnej egzystencji, która zataczając błędne koło, zamyka nas w środku własnej próżności.
I tak zaczyna się nasze samobójstwo: gdy zaczynamy chować w sobie negatywne emocje, nie mając odwagi by je uzewnętrznić. Jedynym uczuciem jakie pozostanie to strach, ból, poczucie krzywdy i żalu… Tylko do kogo? Skoro sami o siebie nie mieliśmy odwagi zawalczyć, a odważnym nie jest ten kto się nie boi, ale ten kto wie, że są rzeczy ważniejsze niż strach.
Dziwne, że w tak mobilnym świecie człowiek nie jest najpotężniejszą istotą, że nadal tylko zwierzęta naprawdę rozumieją potęgę życia, a przecież czasem wystarczy najprostszy gest, by życie znów nabrało na nowo sensu. Podstawą szczęścia jest wolność, a podstawą wolności jest odwaga. Zdecydowane NIE sprzedajnym, niestałym wartościom, którymi tak łatwo, tak bezpiecznie się otaczamy, naginając nawet Boży plan do własnych ideologi, gubiąc po drodze obraz własnego człowieczeństwa, zaplątani w bezmyślną chęć posiadania, nawet cudzego życia na własność, na wyłączny użytek. Zapominając przy tym, że jeden człowiek to jeden sen a jeden sens to jeden cud.
Tylko, że na dzisiejsze czasy szybciej znajdzie się pięcioro ludzi gotowych do zabicia człowieka, a nie znajdzie się jeden człowiek żeby uratować mu życie. Krótka ocena skutków bez chęci poznania ich przyczyny, bo tak łatwiej i prościej – ominąć istotę ludzkiego serca. Okłamywanie swojego, bo przecież cudza krzywda nie oznacza ani mniej ani więcej jak naszą omylność i ujawnić może nasze błędy. Zawsze łatwiej jest odnaleźć zło w kimś innym niż odszukać własne wady. Prościej stworzyć obraz cudzej ułomności, wtedy sami sobie wydajemy się lepsi, wierząc, że jest ktoś gorszy od nas. Dzieci jednego Boga, którego też potrafimy nagiąć do własnych korzyści, oceniając Jego słowa niezgodnie z ich treścią, ale według stanu obecnej wiedzy. A przecież nie trzeba dowieść prawdy >> która istnieje tylko w umyśle, bo nie ma na nią dowodów. << Ideologia pozornego piękna, bez dostrzegania prawdy, ślepy zaułek ludzkiej pychy, przekonanie o własnej nieomylności z rękoma do modlitwy złożonymi a przy tym przypadkowa apoptoza komórki którą staje się każdy z nas, bo przecież my jesteśmy jednostkami, a los jednostki dla świata jest bez znaczenia, z czego wynikałoby, że nie ma sensu walczyć o cechy osobiste: o miłość, o wolność, o dumę. Tylko w co pozostaje nam wierzyć??? Katolicko-prorodzinna indoktrynacja, masowa parada fałszu, tłum depczący osobowość…
Zapaliła papierosa i wtapiając się w kłębiący dym własnych myśli postanowiła brnąc dalej w ciemne obszary własnej duszy. Wolała pozostać zwyczajną na wolności niż wyjątkową w niewoli. Wiedziała, że najpiękniejszych chwil nie można zaplanować, że one przyjdą same. Wiedziała, że przegranymi są tylko ci którzy nie spróbowali walczyć o marzenia. Gotowa była za sekundy szczęścia zapłacić godzinami samotności. Uciekała w marzenia, swój jedyny raj, z którego nikt nie mógł jej wypędzić… Patrząc na księżyc za oknem myślała, że razem z nim nie byli wspólnie aż tak samotni, zranieni, zagubieni i nieszczęśliwi. Ale cisi, schowani za chmurami swego bólu i jednakowo blisko Boga. Oddaleni od szczęścia milion mil. Księżyc i ona… Szkoda, że tylko on jest przy niej…
Eliza Grzeszczuk / „ELAJZA”