Jakby tu, od czego by tu… To tak nie działa. Dlaczego? Ano kurcze nie wiem.
Może dlatego, że dzieci bardziej martwią się o nas, niż my sami o siebie. Może dlatego, że kochają nas bardziej. Może przez szacunek a może przez jego brak. Nie wiem, wiem tyle, że my dorośli nie unikamy błędów, ale też niestety często ich w sobie nie zauważamy. To trudny temat.
Emocje…, ach te emocje. Dzieci – trudna materia. Z każdym ich kolejnym dniem trudniejsza. „Bezpieczna Strefa”? Kurwa, nie ma takiej, nie było i nie będzie. Mało tego nie ma tych pieprzonych jednorożców i świętego Mikołaja. Nie ma odpowiedzi na trudne pytania, nie ma dobrych rad czy rozwiązań. Idziemy ślepo w nowe doświadczenia i to, że jesteśmy dorośli wcale nie oznacza, że jest prościej. Oczekiwania – nasze własne, dzieci, ludzi. Kiedy zaczynasz się zastanawiać bomby zegarowe w 3D instalują się w głowie. Wtedy nawet śpiew ptaka wydaje się być wrony krzykiem w rozdygotaną duszę. Twoje własne ja, wiecznie na rozstaju dróg, gdzieś pomiędzy tymi wszystkimi problemami. I to jest właśnie ten okrutny moment, gdy w głowie kłębi się niejasnych myśli dym. Znam tyle słów a tutaj nie potrafię myśli stopić w jedno. Tutaj nie istnieje mniejsze zło. Tutaj wizyta komornika byłaby jak odwiedziny dobrej wróżki. Tu nic nie ma wtedy znaczenia. Pustka, kosmos, zero…
Rozwód. Nie ma dobrych rozwodów. Nie ma właściwych decyzji. Nie ma rozwiązania. Jest jakaś pierdolona ewentualność. Albo ewentualnie pozostaniesz w małżeństwie i nadal będą cię bić, twoje dzieci wciąż doznawać będą upokorzeń, żyjąc w strachu i w terrorze. Albo rzucisz się na tą wątłą tratwę zwaną nadzieją i popłyniesz, gdzie wiatry poniosą. Temat rzeka ogólnie. Uczucia komplikujące sytuację: duma, nienawiść, zazdrość, chęć zemsty, złość, bezsilność. Nie będę się rozczulać w tym temacie zapewne decydującym w kształtowaniu młodego człowieka, bo jeśli ja się w tym gubię, to jak dziecko miałoby się w ogóle odnaleźć. Summa summarum KRZYWDA. Nie lubię słowa trauma – takie tendencyjne… No nic, rozwiodłam się. Długo, długo jeden wielki bałagan, ucieczki w Polskę, Anglię, w alkohol, w romanse. Samotność, zapewne moja własna, przyćmiła mi pewne sprawy aczkolwiek pomimo wciąż obecnego poczucia winy starałam się robić wszystko dla moich dzieci. Nie wiem, imigracja duszy chuj wie gdzie. Szukanie siebie, gubienie przeszłości. Zupełny brak przygotowania do sytuacji.
Londyn – reset całkowity. Enter. Siła, moc, energia, najlepsza terapia. Długa historia. Powrót do dzieci, praca, niezależność, stabilizacja.
Nowa miłość. Ryzyko, przeprowadzka, przyrodnie rodzeństwo, ślub, ciąża, Zofia. Ogólne szczęście, ale…
Dzieci pozornie szczęśliwe, bezpieczne, Ania koniec podstawówki z czerwonym paskiem. Dobre prywatne gimnazjum, nowe przyjaźnie, kolejne wyzwania, wystawy fotografii, konie, niby pełnia szczęścia.
I nagle BUM! Stron tych zbrodni nie pamiętam. Przerażenie, strach, lęk, jeden wielki znak zapytania. Co, jak, dlaczego? Zły sen, koszmar. Brak snu, czuwanie, nasłuchiwanie, szukanie rozwiązania, sensu, Boga. Poczucie winy, gniew, bezsilność.
Mrok…
Rozmowy, wyjazdy do szkoły, pediatra, psycholog, terapia. Nie opiszę Wam, co wtedy czuje człowiek, bo są na świecie rzeczy, których nie da się opisać słowami: smak gruszki, zapach fiołków, żyletka na rękach ukochanego dziecka. Całe poczucie słuszności, racji, zasad, religii – nagle wszystko wydaje się puste, ciemne, bez sensu. Chaotyczny dziś ten wpis zupełnie jak moje myśli wtedy. Terapia coś tam wyprostowała, na ile nie wiem. Czasem mam wrażenie, że to przeszłość. Jednak w moment znów wraca taki stan. Sekundy ciszy stają się wiecznością, nie da się oswoić ani przełamać strachu, jest potężny i nie do pokonania. Reiki, konie, rozmowy, bliskość a mimo wszystko stoi gdzieś za rogiem to monstrum, które mnie paraliżuje. Jak tania dziwka pod latarnią czeka na okazję słabości, samotności, bólu.
Dlaczego?
Trudne dzieciństwo, przemoc, dłoń która zadaje bół, słowa, które ranią serce, obelgi, niepokój. Brak więzi z ojcem. Pozorny jest, ale raczej nie emocjonalny. Zimne bryły lodu wyryte przez strach i próżność. Lata nie do nadrobienia, naprawienia, zaleczenia. To blizny na zawsze, które serce jak barometr rozdzierają z każdym huraganem uczuć. Przepaść już na zawsze.
Co jeszcze? Samotność! Samotność i zagubienie, które wykorzystał raniąc na wskroś nieodpowiedzialny gówniarz, ścierwo takie, wyrzutek. Dziś już narkoman, degenerat, śmieć. Nie, nie czekam na zemstę, ale pamiętam, wiem i czuwam. Może dziś nadgorliwie, ale zawsze z nutą niepewności i obaw.
Kocham, każdego dnia tak samo, może bardziej, może źle, ale uczę się, choć czasem w tej dorosłości tak niedojrzale staram się rozumieć. Droga się nie prostuje, bardziej tylko się wciąż kręci, krzyżuje, plącze. Tak bardzo czasem, że łzy bezsilności potokiem do oczu płyną, by ten żal od środka nie zabił. Matka – cholernie trudna misja.
Moi drodzy Rodzice! Nie czekajcie na znak, na słowo, na łzę, na cokolwiek. To nie przychodzi samo, nie spada jak deszcz, nie uderza w twarz jak wiatr. Dzieci to ciche Anioły, które cierpią, ale milczą, głęboko w małych serduszkach umiera ich wiara, wrażliwość i nadzieja. Trzymajcie te duszyczki zagubione w swych dłoniach jak światło. Jak promień ostatni, co zgaśnie, jeśli go wypuścicie.
Eliza Grzeszczuk / „ELAJZA” / Fot: Eliza Grzeszczuk i Anna Tomaszewska