Jestem przekonana, że samorząd lokalny jest właśnie najlepszym ogniwem struktur naszego państwa – najzdrowszym i najbardziej odpowiedzialnym, bo weryfikowanym bezpośrednio przez mieszkańców. A co trzeba mieć w sobie? Trzeba mieć po prostu dużo wiary w ludzi i w to, że razem można coś zrobić – bo można. Trzeba wierzyć w to co się robi, żyć w zgodzie z samym sobą i myśleć o tym, co ma być na końcu, nie zważając na doraźne niepowodzenia.
Rozmówczynią portalu ZĄBKOWICE4YOU.PL
jest Grażyna Cal
– radna Sejmiku Województwa Dolnośląskiego
Znamy się dobrych kilkanaście lat i „od zawsze” kojarzę Panią z chęcią angażowania się w życie społeczne. To cecha wyniesiona z rodzinnego wychowania czy raczej nabyta w wyniku życiowych obserwacji?
Tak chyba rzeczywiście jest, że wynosi się „to coś” z domu. Moi rodzice zawsze angażowali się w sprawy społeczne. Tato był radnym, mama działała w radzie sołeckiej i przy kościele. Mama zawiązała komitet wodociągowania wsi, do dziś jest w Kole Gospodyń Wiejskich. Tato wspierał mamę we wszystkich działaniach. Wyrastałam w takiej rzeczywistości, więc te wszystkie sprawy nie były mi obce. Zwykle jest też tak, że osoba zaangażowana potrzebuje pomocy i wsparcia, często nawet w prostych rzeczach, a to coś podwieźć, a to kogoś zapytać, coś przekazać. W ten sposób do pracy społecznej wciągają się całe rodziny, czasem przyjaciele…
Jako radna szczebla wojewódzkiego zna Pani problemy całego Dolnego Śląska, ale przecież wywodzi się Pani z jego konkretnej części. Co jest atutem Powiatu Ząbkowickiego na tle całego regionu?
…ooo, całego Dolnego Śląska to nie! Do tego trzeba lat doświadczeń. Działam lokalnie, interesuje mnie to, co się dzieje w moim / naszym otoczeniu… W mojej / naszej Małej Ojczyźnie… Atutami są niewątpliwie: położenie przy drodze krajowej nr 8, warunki do rozwoju rolnictwa, przetwórstwa spożywczego i turystyki, urokliwość naszych miejscowości (mimo, że wciąż wymagających remontów), bliskość najbardziej atrakcyjnych turystycznie terenów Dolnego Śląska (Sudety, uzdrowiska), bliskość aglomeracji wrocławskiej. To cenne zasoby, które można wykorzystać przy odpowiedniej współpracy państwa, regionu i środowisk lokalnych.
O silnych stronach pewnie można mówić dużo, ale o problemach mówi się niechętnie. Co stanowi przeszkodę dla rozwoju Ziemi Ząbkowickiej?
Niestety jak w wielu regionach Polski: zubożenie ludności spowodowane brakiem pracy i marnymi zarobkami, migracja zwłaszcza młodych wykształconych osób, brak długofalowych działań na rzecz rozwoju gospodarczego i tworzenia miejsc pracy. To główne bariery rozwojowe. Niestety te zjawiska są już tak głębokie, że znaleźliśmy się w pewnego rodzaju „błędnym kole”. Dzisiaj już są na rynku oferty pracy, pracodawcom zaczyna brakować pracowników: spawaczy, szwaczek, stolarzy, kierowców, tapicerów, brakuje również pracowników o wyższych kwalifikacjach. Okazuje się jednak, że ludzi do pracy nie ma. Błędy w polityce edukacyjnej spowodowały, że umiejętności absolwentów zupełnie rozmijają się z potrzebami pracodawców. Ci, którzy potrafią odnaleźć się w nowej sytuacji, szybciej się adaptują, wyjechali i pracują za lepsze pieniądze. Na miejscu zostali mniej operatywni, po części ofiary systemu – osoby, dla których najpierw zabrakło pracy, a potem przez lata bezrobotne. Teraz nie są w stanie sprostać wymaganiom rynku. To bardzo trudne do rozwiązania problemy społeczne. Odwrócenie tej sytuacji jest możliwe, ale pytanie: czy znajdą się ludzie – rządzący, którzy będą chcieli myśleć i działać mądrze, odpowiedzialnie i długofalowo?
O Wrocławiu mówi się jako o metropolii. Rzeczywiście do Wrocławia ciągną setki czy nawet tysiące młodych ludzi, którzy tu studiują. Do Wrocławia i okolic codziennie dojeżdżają tysiące osób pracujących w fabrykach czy instytucjach. Nie sądzi Pani, że warto byłoby podjąć jakieś działania, dzięki którym aktywność gospodarcza nie będzie się koncentrowała tylko w dużych aglomeracjach takich jak Wrocław czy Wałbrzych? Takie miasta jak Ząbkowice, Ziębice, Złoty Stok lub Bardo, ale miejscowości takie jak: Kamieniec Ząbkowicki, Stoszowice, Srebrna Góra, Ciepłowody też mogą być ośrodkami przedsiębiorczości? Może rozdrabniam się w tym pytaniu, ale znalezienie pracy właśnie w tych skupiskach jest bardzo trudne, a nie każdy może codziennie zostawiać dom i rodzinę na dziesięć lub więcej godzin…
Oczywiście, że nasze miasta mogą i powinny być ośrodkami przedsiębiorczości. Tu żyją tacy sami ludzie, jak w wielkich miastach i powinni mieć godne warunki do życia: możliwość pracy, godziwych zarobków i realizowania swoich pasji. Ja też tu mieszkam i tu chcę pracować. Problemem jest zła polityka państwa, brak zrównoważonego rozwoju regionalnego, brak specjalnych programów rządowych i regionalnych dedykowanych takim regionom jak nasz, które powodowałyby systemowe tworzenie miejsc pracy w powiatach, gminach. W konsekwencji mamy 5% bezrobocia we Wrocławiu i ok. 20% w Powiecie Ząbkowickim. Zubożenie ludności, odpływ młodych „za pracą”, degradację i marginalizację na każdym poziomie. Rzeczą naturalną jest, że inwestorzy zagraniczni chcą budować swoje fabryki przy autostradach i w silnych ośrodkach gospodarczych, ale odpowiednia polityka państwa powinna zmierzać do tego, aby ludzie mogli pracować blisko swojego miejsca zamieszkania. Państwo powinno dbać przede wszystkim o swoich obywateli i rozwój rodzimego przemysłu. Brak takiej polityki generuje problemy społeczne, migrację młodych wykształconych osób, w konsekwencji degradację społeczną i gospodarczą regionu. Proszę pomyśleć tylko o konsekwencjach zjawiska, kiedy ojcowie i matki dojeżdżają codziennie np. do LG na Bielanach Wrocławskich. Dwie godziny w jedną i dwie godziny w drugą stronę – to są cztery godziny dziennie odebrane rodzinie, dzieciom. To zabrany czas na zakupy, ugotowanie obiadu, odrabianie lekcji z dziećmi, wreszcie sen i normalne funkcjonowanie. W konsekwencji kupujemy w marketach, bo tylko te są czynne w godzinach, kiedy wrócimy już z pracy. Padają lokalne sklepy… To są problemy, których nie jesteśmy w stanie rozwiązać oddolnie, ani nawet regionalnie – tu trzeba wieloletniej mądrej polityki państwa.
Pokrewnym wątkiem, do poruszonego przeze mnie przed chwilą, jest zjawisko emigracji. Ludzie chcą nie tylko pracować i dobrze zarabiać, ale też zwyczajnie wygodniej żyć. Opuszczają z tego powodu swoje rodzinne wsie czy miasteczka, lokują się we Wrocławiu lub innych wielkich polskich miastach albo – i tych jest więcej – wyjeżdżają z Polski. Do tego jeszcze trzeba dodać fakt, że absolwenci uczelni wyższych, a nawet studiujący często mówią otwarcie swoim rodzicom, że „już tu nie wrócą”… Widzi Pani jakiś sposób na zainspirowanie tych ludzi do powrotu?
Tylko jeden, po prostu zarobki w naszym kraju muszą być wyższe. Aktualnie w innych krajach Unii Europejskiej zarabia się 3 – 4 razy więcej. Ponadto tamte kraje są po prostu bardziej przyjazne dla swoich mieszkańców, łatwiej się żyje. Ludzie pracują od poniedziałku do piątku i obmyślają co będą robić w weekend, gdzie pojadą na wakacje, spotykają się z przyjaciółmi i rodziną. U nas ciągle stres, problemy, niepewność. Nie wierzę, że migracja i emigracja byłyby tak masowe, gdyby tu lokalnie można było godnie żyć i zarabiać. Wszyscy jesteśmy przywiązani do miejsc w których wyrośliśmy, potrzebujemy wsparcia rodziny i otoczenia przyjaciół. Ktoś by pewnie wyjechał, ale na pewno nie tak masowo. To jest kolejny problem, którego nie da się rozwiązać oddolnie, tu potrzebna jest interwencja państwa. Jest jeszcze jeden aspekt całej sprawy: płacimy za wykształcenie młodzieży, która potem wyjeżdża i pracuje nie dla nas, ale pracuje dla innych krajów. To potężna strata, zarówno w rozumieniu czysto finansowym, jak i z punktu widzenia rozwoju gospodarczego i społecznego Polski. Potrzebny jest rozwój gospodarczy, potrzebne są rozwojowe miejsca pracy, dobrze opłacane, dające poczucie stabilizacji i bezpieczeństwa – wtedy młodzi zostaną.
Jedną z kluczowych potrzeb człowieka jest poczucie bezpieczeństwa zdrowotnego. Co w tym zakresie mieszkańcom Powiatu Ząbkowickiego można powiedzieć, gdy oceniają, krytycznie zresztą, dostępność do specjalistycznych świadczeń medycznych na miejscu? Prawdą jest, że ten, kogo na to stać, szuka lekarzy w Kłodzku, Dzierżoniowie albo we Wrocławiu. Już nie wspomnę o wielomiesięcznym oczekiwaniu na poradę specjalisty w ramach funduszu zdrowia czy codziennych kolejkach pod przychodniami, gdzie przyjmują lekarze pierwszego kontaktu….
Chciałoby się powiedzieć: ręce opadają! W pełni podzielam te odczucia naszych mieszkańców. To jest bardzo poważny, od lat nie rozwiązany problem, i nawet „ten kogo stać” nie ma gwarancji, że zostanie odpowiednio poprowadzony przez specjalistów… Niestety to kolejny problem, za który odpowiada aparat rządowy. Kolejki? Minister Arłukowicz dostał od premiera Tuska trzy miesiące na rozwiązanie tego problemu, zdaje się, że te trzy miesiące już dawno minęły…
Mieszkańcy Gminy Bardo z pewnością, mieszkańcy innych gmin naszego Powiatu pewnie też, ale sądzę, że nie tylko oni, kojarzą Panią ze szczególnym zamiłowaniem do kultury ludowej. Co sprawia, że lubi się Pani ubierać na sposób przypominający tradycje ludowe i przede wszystkim, widać Pani serce w rozmaitych wydarzeniach, czy imprezach nawiązujących do folkloru? Czy w ogóle kultura, nie tylko ludowa, jest współcześnie potrzebna, skoro tak wielu myśli i mówi o przyziemnych problemach, o których już rozmawialiśmy przed chwilą?
Nie samym chlebem żyje człowiek… Mamy coraz więcej potrzeb bycia razem z innymi, rozwijania swoich zamiłowań, pasji. Widać to po rozkwicie działalności stowarzyszeń i organizacji pozarządowych, których w naszym regionie przybywa. Widać zaangażowanie mieszkańców miast, którzy poświęcają wiele czasu, żeby ich dzieci mogły uczestniczyć w zajęciach gry na instrumentach, rozwijać talenty sportowe, widać aktywność mieszkańców wsi, którzy wspólnie dbają o upiększenie i lepsze zagospodarowanie swoich miejscowości, parków, skwerów. To tylko niektóre przykłady. Stowarzyszenia coraz częściej inicjują organizację imprez kulturalnych, czy rekreacyjnych, organizują życie społeczne, zarówno w miastach jak i na wioskach. To normalne ludzkie potrzeby. A ludowość? – moje stroje ludowe (oprócz tego, że są piękne) są wyrazem przywiązania do tego co nasze, polskie, tradycyjne, lokalne. Wyrażają przywiązanie do normalności, tradycyjnych wartości, religii i zwykłego prostego życia. Może trochę na przekór tej pędzącej nowoczesności…
Zaczynała Pani pracę w samorządzie w niewielkiej – z punktu widzenia całego regionu – Gminie Bardo. To był czas, kiedy samorząd bardzki sięgał po olbrzymie dotacje i Bardo pojawiło się na szczytach ogólnopolskich rankingów wykorzystania środków unijnych. Teraz zasiada Pani w Sejmiku, który zajmuje się polityką regionalną, a więc między innymi rozdzielaniem pieniędzy na rozwój gmin i powiatów. Ma Pani zatem przegląd tego, jak wygląda praca samorządu od podstaw. Ale wie też Pani na czym polega bycie samorządowcem. Co trzeba mieć w sobie, aby nie zniechęcić się do tego typu pracy, w której nie wszystkie cele udaje się zrealizować i do tego jeszcze jest się ocenianym głównie przez pryzmat niepowodzeń.
Zaczynałam pracę jako nauczycielka języka niemieckiego w szkole w Ciepłowodach, pracowałam z dziećmi, młodzieżą, zaangażowanym gronem pedagogicznym, i ta praca dawała mi dużo satysfakcji. Potem przyszły czasy wejścia do Unii Europejskiej, projektów unijnych i pracy dla Gminy Bardo. Pracy twórczej, intensywnej, prorozwojowej – pracy samorządowej, której efekty były namacalne, choć w wielu przypadkach odłożone w czasie. Praca w samorządzie, jest jak praca gospodarza, który troszczy się i o domowników, i o gospodarstwo. O Sejmiku miałam zupełnie inne wyobrażenie. Cztery lata temu wystartowałam w wyborach, ponieważ chciałam wspierać rozwój gminy i powiatu właśnie z poziomu samorządu województwa. Od środka trochę inaczej to wygląda. Dziś, jestem przekonana, że samorząd lokalny jest właśnie najlepszym ogniwem struktur naszego państwa – najzdrowszym i najbardziej odpowiedzialnym, bo weryfikowanym bezpośrednio przez mieszkańców. A co trzeba mieć w sobie? Trzeba mieć po prostu dużo wiary w ludzi i w to, że razem można coś zrobić – bo można. Trzeba wierzyć w to co się robi, żyć w zgodzie z samym sobą i myśleć o tym, co ma być na końcu, nie zważając na doraźne niepowodzenia. Trzeba też przyjąć fakt, że życie (?!) pisze własne scenariusze…
Rozmawiał: Krzysztof Kotowicz
Panie Krzysztofie, dziękuję!
Bardzo ciekawy wywiad, życzę Pani Grażynie dużo uśmiechu, zdrowia i realizacji postawionych celów z marzeniami włącznie. Więcej takich osób nam potrzeba, brawo.