Poranek obudził mnie swoim spokojem, ukoił nerwy a nawet dał nadzieję, że wszystko będzie dobrze. Zapach kawy budził zmysły, kołysał myśli, był jak plaster na skołatane nerwy. Mija dzień za dniem, zasypiam pełna nadziei, że to wszystko co się dzieje to tylko zły sen, że wreszcie się obudzę i wymażę z pamięci chwile które tak zraniły.
Po raz kolejny oszukał mnie świt, który cichutko zapukał do drzwi, wpuściłam Dzień do środka, przywitałam go uśmiechem, poczęstowałam papierosem. Na początku nie wiele miał do powiedzenia poza wspomnieniem wczorajszego mgnienia. Niepotrzebnie to zrobił, bo obudził to, co tak bardzo boli. Nic nie zapowiadało takiego obrotu spraw. Sielankowa atmosfera wypełniała kuchnię po brzegi, rozmowy były pełne optymizmu, nadziei, beztroski… I ta pewność, że nic nie zburzy tego obrazu miłości.
Bez ostrzeżenia spadła jednak kula płonącego ognia, który rozerwał serce, duszę i umysł. Taka siła tkwiła we mnie, płynęła z wnętrza i budziła do życia, aż tu nagle okazało się, że puzzle miłości jakie poukładałam w swojej głowie nie są kompletne i nie układają się w całość. Prędzej spodziewałabym się własnej śmierci niż takiego ciosu. Pewna byłam tej miłości, tych ramion które do snu mnie układały, by dziś mnie odtrącić, zabić moją duszę i znów niepotrzebnie obudzić przeszłość.
Jak zostawione w lesie małe dziecko, bezradne, wystraszone błąkam się po ciemności życia i sensu żadnego w tym wszystkim znaleźć nie mogę. Czy są jeszcze na świecie rzeczy, ludzie dla których warto być, żyć, walczyć, cierpieć, umierać? Bo zawsze walczyć o to się nie bałam, a dziś jak przynęta leżę na otwartej dłoni, która mnie karmiła, bym spaść z niej miała – lwom na pożarcie… I patrzę w te oczy, w których kiedyś zatonąć mogłam, w oczy które mnie sprzedały.
Dzień nie oszczędził mnie wcale. Dodał jeszcze w bonusie taki ból, z którego dźwignąć się nie mogę, nie potrafię… Bezwzględnie zamknął drzwi za Przyjacielem zabierając go ode mnie na zawsze…
Eliza Grzeszczuk / „ELAJZA”