Znane powiedzenie „jak cię widzą, tak cię piszą” niezupełnie się sprawdza. Coraz częściej „tak cię piszą, abyś był widziany” w określony sposób.
Poszedłbym nawet dalej. Kształtowanie wizerunku (szczególnie w rękach profesjonalistów z dziedziny public relations i specjalistów socjotechniki) bywa tworzeniem oblicza innego od faktycznego. Staje się swego rodzaju make up’em…, może nawet maskowaniem? Dlaczego tak się dzieje? Dlaczego nie możemy zobaczyć człowieka – na przykład polityka lub sportowca czy gwiazdy sceny – takim, jakim jest? Skoro są to osoby wpływające na nieprzeliczone rzesze ludzi, nie powinniśmy znać prawdziwego ich obrazu? A może ktoś nie chce, abyśmy tę prawdę poznali, a może sami nie chcemy tego?
Nieuchronnie – jak coraz powszechniej widać i słychać – stajemy się społeczeństwem emocji. Jesteśmy rozemocjonowani do tego stopnia, że od jednej emocji wpadamy w następną. Rozedrgani emocjonalnie popadamy w skrajne stany – indywidualnie i zbiorowo. Wśród impulsów stymulujących ten emocjonalny rollercoaster należy wymienić dwa. Pierwszy – jak chcemy być postrzegani i jak jesteśmy postrzegani. Drugi – jak inni chcą, aby ich postrzegać i jak wpływają na to. Stawiam tezę, że w wyniku pogłębiającej się indywidualizacji przemieniającej społeczeństwo w zbiorowość egotystów (nie mylić z egoistami), właśnie kwestia wizerunku przybiera formę węzła gordyjskiego. Pętla ta utrudnia porozumiewanie się. Zakłóca komunikowanie prawdy. Ułatwia rozpowszechnianie półprawd czy nieprawd. Mają w tym spory udział media, w tym media społecznościowe, gdy zamiast umożliwiać spotkania czy wymianę informacji i wartości, stają się… głośnikami i ekranami. Co ja piszę? Tubami i telebimami!
Pomiędzy osobą i zjawiskiem a jego obrazem / wizerunkiem / narracją, następnie odbiorem tego odzwierciedlenia i wreszcie reakcją nań, jest pewna odległość. Nie można wykluczać, a nawet warto założyć, iż ów dystans sprawia, że to, kim jest dana osoba i na czym polega określone zjawisko a tym, jak są postrzegane, zachodzi rozziew. Co więcej, sam wizerunek nie zawsze jest wierny oryginałowi i to z różnych powodów. Gdy dochodzi do konfrontacji treści przekazu zawartego w wizerunku z faktycznym stanem, rozczarowanie bywa bolesne. Zranienie może być tym dotkliwsze, im głębsze są skutki ulegania nierzeczywistemu przekazowi.
- Na stromych zboczach wąwozu Alzou w mieście Rocamadour w regionie Quercy znajduje się otaczana wielką czcią figurka Matki Boskiej. Pewna moja koleżanka udaje się w daleką drogę, by ją zobaczyć – tak jak czyniło to i nadal czyni wielu pielgrzymów od średniowiecza po czasy współczesne. Celem niektórych jest samo Rocamadour, inni zatrzymują się tam na szlaku do wielkiej świątyni w Compostelli. Mojej koleżance nie chodzi o uzdrowienie z choroby; czy jednak, podobnie jak dziesiątki tysięcy przed nią, sądzi, że w pobliżu niewielkiej figurki Matki Boskiej z Rocamadour spotka ją jakieś dobrodziejstwo? Nie zamierza się modlić – chce raczej zobaczyć, co sprawia, że wizerunek zyskał taką sławę; a może udaje się tam, bo przed nią wielu tak uczyniło. Nie wiemy i nie potrafimy wydobyć na światło dzienne takich motywacji. Możemy tylko zachować czujność wobec pociągającej siły wizerunku. Zatem moja koleżanka podejmuje żmudną podróż, a potem przepycha się przez tłumy kłębiące się w prostej kaplicy, gdzie znajduje się figurka. I widzi jedynie – albo takie ma wrażenie – niepozorną i raczej brzydką, małą rzeźbę. Nie potrafi uwierzyć w potęgę, którą się jej przypisuje. Powinna być ładniejsza albo bardziej okazała. „Nie mogę w to uwierzyć – mówi po powrocie – po tak długiej podróży zobaczyłam jedynie brzydką Madonnę z wyniosłym wyrazem twarzy. Byłam na nią strasznie zła!”.
Dawid Freedberg – profesor historii sztuki Uniwersytetu Columbia jest autorem kilku wpływowych opracowań na temat wizerunków stanowiących zasób kultur różnych epok, kierunków geograficznych, inspiracji religijnych i form materialnych oraz ich wpływu na ludzi. Jedną z takich pozycji jest wydana po raz pierwszy w 1989 r. i licząca ponad 500 stron gęstego druku książka pt. „Potęga wizerunków – studia z historii i teorii oddziaływania”. W 2005 r. ukazała się w języku polskim za sprawą Wydawnictwa Uniwersytetu Jagiellońskiego.
Lektura bardzo interesująca i trudna zarazem, ale warto ją podjąć, nawet jeśli się nie ze wszystkimi konkluzjami można zgodzić czy też nie podziela się motywacji autora. Zasługuje na uwagę szereg zastanawiających spostrzeżeń, jakby zapisanych mimochodem. Mają zastosowanie szersze niż materia, jaką na czynniki pierwsze rozbiera naukowiec. Jedną z nich jest przemożny niekiedy wpływ wizerunku na odbiorców.
- Na Zachodzie zazwyczaj lekceważymy ten rodzaj siły, który niegdyś nazywano potęgą boską, zwłaszcza jeśli dostrzegamy w przedmiocie skutki działania sprawnej dłoni i talentu artysty. Czynimy tak z powodu naszych kulturowych uprzedzeń nakazujących nam kłaść nacisk na to, co uważamy za bezinteresowny sąd etyczny (…). W rzeczywistości w dziejach odbioru wizerunków nic nie wskazuje na to, by możliwe było zupełne oderwanie i bezinteresowna kontemplacja, nawet wśród ludzi wyrafinowanych intelektualnie. (…) Jeżeli bowiem wizerunki bywały niegdyś, powiedzmy, obdarzane siłą istot żywych oraz mocą nadprzyrodzoną, to byłoby nieodpowiedzialnością twierdzenie, że jakikolwiek odbiór dzieła sztuki może być wolny całkowicie od swej historii.
Przenosząc powyższe – pozornie akademickie – wywody na język praktyczny, warto uświadomić sobie (i nie tylko sobie, może szczególnie dzieciom i młodzieży) prawdę o wpływie wizerunku na odbiorcę. Łatwo można potwierdzić, iż na palcach jednej ręki da się policzyć w swoim otoczeniu osoby zdolne do patrzenia na wizerunki w sposób wolny od sympatii czy antypatii, upodobań czy uprzedzeń. Spoglądanie na przykład na postać, szczególnie twarz, osoby publicznej nierozłącznie wywołuje skojarzenia. Potrzeba sporego wysiłku osobistego, a w sytuacji społecznej (publicznej) i odwagi, by spoglądając na „szacowne” oblicze, ukształtować w sobie – a tym bardziej wyrazić – stosunek do osoby z wizerunku w sposób wolny. Inną kwestią jest to, że sam wizerunek (czyli przedmiot, a nie ukazywany nim podmiot) bywa jakąś formą transformacji (przejaskrawiającą wybrane cechy faktyczne lub wyobrażone) widocznej na nim postaci.
- Nie posuwając się do twierdzenia, że „magię obrazu” trzeba kojarzyć z najdawniejszą historią wizerunków, a także przyjmując, że zdecydowanie lepiej jest powstrzymać się od określania omawianych tu zjawisk jako „magicznych” (…), możemy bez większego problemu przejść do tego, jak reagujemy na wizerunki.
- W VII wieku w tradycji (…) Weroniki doszło do bardzo istotnej zmiany. Weronika miała się udać do malarza z prośbą o podobiznę Chrystusa. „Gdy Pan mój nauczając, wędrował, a mnie było bardzo ciężko znosić Jego oddalenie, chciałam, by mi namalowano Jego podobiznę, abym, gdy będę pozbawiona Jego obecności, cieszyła się przynajmniej podobizną Jego postaci”. Idąc, spotkała samego Chrystusa. Wziął od niej tkaninę, przycisnął do twarzy i pozostawił odciśnięty wizerunek.
- Jest to właśnie konsekwencja wszystkich przypadków doskonałego podobieństwa do rzeczywistości. Oczywiście nigdy nie uda się nam go osiągnąć, lecz wiara, że tego rodzaju odtworzenie jest możliwe, sprawia, iż toczymy tak desperackie starania, by osiągnąć lustrzane podobieństwo do rzeczywistości. (…) Pragnienie Weroniki zostaje spełnione całkowicie dzięki szczęśliwemu zastąpieniu Chrystusa przez bezpośrednie odbicie Jego twarzy zamiast zwykłego namalowanego wizerunku.
Jesteśmy w centrum niniejszego rozważania. Przywoływana przeze mnie w innych publikacjach scena – znana z Ewangelii, ale też z przywołanych wyżej apokryfów – przecina dwie wątpliwości. Pierwsza: przestajemy (a przynajmniej zacznijmy przestawać) traktować wizerunek jako coś definitywnie przesądzającego o tym, co wiemy, co myślimy i co czujemy wobec ukazywanej na nim osoby. Druga: nasz stosunek do niej nie może być rezultatem wchłonięcia zmysłami i emocjami wizerunku. Winien bowiem być konsekwencją wiedzy o tej osobie i relacji z nią. Dopiero na bazie wiedzy i relacji może w nas powstać wizerunek osoby, a nie w kolejności odwrotnej.
Tworzenie, utrwalanie czy weryfikowanie tak powstałego wizerunku jest pracochłonne. Z natury rzeczy limituje zasób wizerunków, jakie możemy uznać za prawdziwe, dzielić się nimi czy nawet przekazywać je innym lub do nich przekonywać. Przez naturalne ludzkie ograniczenia percepcji i pamięci wykrystalizowany wizerunek innych ludzi, środowisk czy zjawisk to raczej skala mikro niż makro. Możemy za to – co należy zaznaczyć – traktować jako wiarygodny wizerunek przedstawiany nam przez inne osoby, o ile im ufamy i one tego zaufania nie nadużywają. To nieco rozszerza przestrzeń naszej wiedzy i emocji, nawet jeśli nie mają one bezpośredniego źródła poznania i relacji z obiektem wizerunku.
Wobec powyższego należałoby przyjąć za wątpliwe lub przynajmniej za niedostatecznie umotywowane, a tym samym niezasługujące na uznawanie za wierne pierwowzorom znaczącej części wizerunków, jeśli pochodzą spoza kręgu własnych postrzegań lub przekonujących doświadczeń innych osób. To niezwykle trudne i nieznośne chwilami odarcie z przyjmowanych dotąd za miłe i przyciągające (bywa, że i pociągające) wizerunków oraz inspirowanych nimi reakcji, stać się może rodzajem katharsis. I to na wielu płaszczyznach życia – od osobistych czy rodzinnych po zawodowe, społeczne (w tym polityczne) odniesienia. Uwolnienie ich od ograniczeń, uprzedzeń, adoracji czy absolutyzacji otwiera drogę do kształtowania swojego miejsca i relacji z innymi ludźmi, jeśli nie całkowicie, to ze znacznie mniejszym udziałem wymienionych przed chwilą autorestrykcji i autocenzury stanowiących co do istoty czynnik alienujący jednostkę i atomizujący każdą wspólnotę – od małżeństwa i rodziny po społeczność, naród i całą ludzką cywilizację. Gigantyczne wyzwanie? Tak! Do spełnienia raz i na zawsze? Nie, gdyż to jest kwestia naszych codziennych wyborów.
- Kiedy postrzegamy istotę jako żywą i rzeczywistą (czy też pragniemy tak ją postrzegać albo ustanawiamy formy na nowo z podobnym skutkiem), obdarzamy ją życiem i reagujemy na nią jak na żywą. Kiedy więc – mutatis mutandis – reagujemy na wizerunek tak, jakby był rzeczywistością, nie wydaje nam się on w tym momencie zwykłym znaczącym, lecz samym żywym znaczonym.
- Częściej – co jest oczywiście znaczące – wrogość (…) dotyka wizerunki tych, którzy na ogół odnieśli powodzenie. I tak jak w przypadku wizerunków przywódców politycznych mamy do czynienia z odczuciem często niewyrażonym wprost, że niszcząc przedstawienie niszczy się ukazaną na nim osobę, a okaleczenie czy zniszczenie staje się w końcu udziałem tego, kto jest przedstawiony.
- Trudno o lepsze potwierdzenie takich uczuć niż zniszczenie portretu filipińskiego prezydenta Marcosa bezpośrednio po jego obaleniu w lutym 1986 r. Gniew, którego przedmiotem był prezydent, zamienia się w gniew wobec obrazu (…). W tym konkretnym przypadku fotografia prasowa ukazuje wyjątkowo wyraźnie kognitywne podstawy reakcji. Na atakowanym portrecie, bardziej niż na większości obrazów, które wyglądają jak żywe, prezydent wydaje się patrzeć wprost na widza, jakby bezpośrednio stawiając mu wyzwanie. Bez wątpienia gest niszczyciela jest pełen wyjątkowej wściekłości i nienawiści.
Niniejsze rozważanie jest zaledwie muśnięciem niezmiernie złożonych procesów jakie zachodzą na linii obiekt (człowiek, środowisko, zjawisko) – tworzenie wizerunku i jego projekcja – percepcja wizerunku i reakcja nań. Wskazane jest zatem zdefiniowanie własnej pozycji na zaznaczonej wyżej prostej. Jestem obiektem, a może kreatorem czy też dysponentem lub adresatem i ostatecznie konsumentem wizerunku, by na końcu w jakiś sposób zareagować pod wpływem tegoż wizerunku. Każdy z tych punktów naturalnie zmienia optykę wniosków i wynikającej z nich dynamiki zachowań. W każdej ze wspomnianych pozycji dobrze jest być podmiotem.
- Wizerunki, które dziś trzymamy w dłoniach, znikną lub zaginą. Techniki reprodukcji opanowują każdy zakątek rzeczywistości, zamieniając ją w obraz. I już dziś zdajemy sobie z tego sprawę. Obraz jest rzeczywistością. Nie jest złą, błędną, łudzącą czy słabą kopią. Nie ma powodu, by tracił aurę, jeżeli tylko uświadomimy sobie, że jego poetyckość czy też z grubsza ciosana proza nie leży w dystansie, jaki dzieli go od rzeczywistości, lecz raczej w możliwościach, jakie stwarza on włączeniu bezwstydnej twórczości oka w nieskrępowaną wrażliwość zmysłów. Historia reakcji, która obejmie te wszystkie czynniki, zacznie – być może – odzyskiwać utracone obszary.
Przegrane czy wygrane kampanie (w tym polityczne) bywają tak samo efektem nieprawdziwych wizerunków multiplikowanych perswazją mediów. Tworzenie niewiernych wobec oryginału przesłań czy przekazów musi wewnętrznie destruować. Jednocześnie słanie światu obrazów będących wiernym odbiciem rzeczywistości narażać może w równym stopniu na banicję za życia, jak sławę po śmierci. Zadowolenie z wyboru środowiska, uleganie aurze zjawiska czy walorom produktu, tak samo jak rozczarowanie nimi stanowią pochodną absorbowania prawdziwych lub nieprawdziwych wizerunków.
Tym bliższy jest wizerunek prawdzie, im bardziej jest jej odbiciem, obrazem lub innym żywym i szczerym zachwytem znajdującym wyraz w nauce czy sztuce. Każda kopia, replika czy interpretacja lub dyktowana ideologicznie transformacja ogranicza podmiotowość człowieka czy suwerenność wspólnoty. Wolność utracona pod wpływem socjotechnicznie klonowanych krzywych odbić może kosztować nawet łzy rozpaczy i krew do jej ostatniej kropli. Zmagania, by odzyskać i zachować wolność to krew oddawana z nadzieją i łzy, z których ostatnia kropla jest pierwszą oznaką szczęścia.
Krzysztof Kotowicz www.kotowicz.pl
- TERAZ: David Freedberg, Potęga wizerunków. Studia z historii i teorii oddziaływania, Wydawnictwo Uniwersytetu Jagiellońskiego, Kraków, 2005
- POPRZEDNIO: Pierre Talec, Bóg przychodzi z przyszłości, Éditions du Dialogue, Paryż, 1981
- W CYKLU #BLIŻEJ SŁOWA: Dziękuję za przeczytanie publikacji. Przekaż ją dalej, jeśli uważasz, że warto. Odpowiedz, jeśli chcesz i możesz, w publicznym komentarzu lub prywatnej wiadomości.
Komentowane 5