Obudziłyśmy się grubo po 11, co bardzo rozmijało się z założoną godziną wyjazdu. Trasa Stuttgart-Praga była zbyt długa, żeby spokojnie dotrzeć na miejsce w okolicach wieczora, wyjeżdżając koło południa.
Nie bardzo wiedziałyśmy też jak trafić na wylotówkę, więc z konieczności zapowiadał się dzień postoju. Jakoś szczególnie nie byłyśmy tym zmartwione… Nie dało się ukryć, że braki w akumulatorach energii, po paru dniach naprawdę ekstremalnych warunków właśnie teraz wychodziły i domagały się uzupełnienia. Nocleg na łóżkach, pod dachem i w ciepłym miejscu był dokładnie tym czego potrzebowałyśmy, a nasze organizmy postanowiły skorzystać z okazji i odrobić braki, kompletnie ignorując budziki. Skoro już wstałyśmy to pozostała jeszcze tylko jedna potrzeba do zaspokojenia – głód. Padło na rozmrażaną pizzę, która dla nas była rozpustą, po diecie pasztetowej. W każdym innym momencie życia, rozmrażane jedzenie nie jest szaleństwem, ale autostop zmienia wszelkie perspektywy i jest to kolejna rzecz za którą te podróże uwielbiam!
Kiedy poprzedniego wieczora dowiedziałyśmy się że dostaniemy własne łóżka, a nie podłogę, dostałyśmy ciepły posiłek i wymarzone piwo, prawie popłakałyśmy się ze szczęścia. To co codziennie jest standardem teraz uchodzi za najwyższą formę luksusu i okazuje się, że bardzo przyzwyczajeni jesteśmy do tego co mamy. Tak bardzo, że zapominamy zupełnie za to dziękować, a przecież samo to że wstajemy danego dnia i mamy go do dyspozycji jest cudem! Podobno do wygód człowiek przyzwyczaja się już po 3 dniach (faktycznie, po powrocie z pielgrzymki tylko chwilę docenia się prysznic, później traktuje się to jak zwyczajne wyposażenie), dlatego staram się zawsze zapamiętywać to jak się czuję podczas podróży. Starannie kolekcjonuję braki i wszelkie niewygody żeby później móc sobie przypomnieć, że może być gorzej i wzbudzić w sobie wdzięczność. Jakoś tak, wdzięczny człowiek to szczęśliwszy człowiek.
Po posiłku bogów zakopałyśmy się z powrotem w śpiwory i…przespałyśmy cały dzień. Kiedy budziłyśmy się po raz drugi było po 17. Do powrotu chłopaków z pracy była jeszcze chwila, a planach miałyśmy zakupy (z naszym ogromnym majątkiem równym 8 euro) ale odłożyłyśmy je na wieczór. Z braku zajęć, ale też ogromnej potrzeby podziękowania za gościnę postanowiłyśmy posprzątać (no bo co więcej kobieta potrafi wymyślić?), wypoczęte i szczęśliwe że możemy do czegoś się przydać rzuciłyśmy się w wir pracy.
Wieczorem zostałyśmy zawiezione do marketu. Znów ludzka dobroć i gościnność nas obezwładniła, bo chłopaki postanowili sponsorować nam zakupy (pomimo naszych argumentów, że właściwie potrzebujemy tylko dżemu, a na niego pieniążki mamy), a za punkt honoru postawili sobie wciśnięcie nam wszystkiego co zobaczyli na półkach i stwierdzili, że nam się przyda. Zakupy były ciężką bitwą…
– Weźcie jeszcze to! Żebyście nie były głodne
– Ale to dużo waży, bardzo dociąży nam plecaki
– Może jeszcze to? Szybko zjecie…
– Ale my to będziemy nieść na plecach! Nie podniesiemy plecaków!
– Nie możecie brać tylko, tyle. To wam nawet na dzień nie starczy!
– Jak nie starczy?! Jechałyśmy tu 5 dni na 1 chlebie, 2 pasztetach i zakąskach, nawet chleb jeszcze mamy.
Całą walkę usłyszała jakaś Pani stojąca obok nas i odwróciła się z zapałem:
– Panie mieszkają tutaj? Pierwszy raz spotykam, tak miło usłyszeć język polski!
– My tylko przejazdem, jutro wracamy
– Oh, szkoda. To zawsze raźniej jak się znajdzie swoich! Ja już nie przeszkadzam, powodzenia! Miło było spotkać.
I zniknęła, my jeszcze chwilę stałyśmy w szoku, na co chłopaki:
– Tyle lat tu pracujemy i mieszkamy,a z nas nikt się tak nie cieszy!
Niby zwykłe spotkanie, a w nas pozostawiło ogromny ślad. Ciężko opisać radość spotkanej Pani, chochliki w oczach zapalone na dźwięk polskich szeleszczących głosek i promienny uśmiech witający rodaków. Widać było, że byłyśmy odpowiedzią na ogromną tęsknotę za krajem, której nie da się wymazać i zagłuszyć. Nam uświadomiło to tragedię osób zmuszonych do emigracji najczęściej zarobkowej. Chociaż nie to było najtwardszym dowodem cierpienia Polaków. W pokoju w którym nocowałyśmy na ścianie nad materacem obok narysowanego różańca zrobiony był napis (pięknym stylem): ”Bóg, honor, rodzina”. Trzy słowa opisały sytuację lepiej niż godziny konferencji i dyskusji nad emigracją. Żadne rozmowy polityków czy socjologów stada argumentów, wyniki raportów i badań nie równają się z najprostszym i do bólu celowym komentarzem człowieka żyjącego i zarabiającego zagranicą.
Kiedyś fundament ”Bóg,honor,ojczyzna” był pierwotnym zestawem wartości, co do których odnosił się mężczyzna, fundamentem kształtującym charakter, podstawą na której budowało się decyzje i całe życie. Oczywiście ojczyzna wiązana była z rodziną, mocno w kontekście ”miejsca gdzie są i mieszkają moi najbliżsi”. Idei, o którą warto było walczyć, za nią ginąć, i o której byt starano się dopóki sił nie zabrakło.
Dzisiaj pojęcie ojczyzny mocno upadło w oczach wielu ludzi. Zmuszeni do wyjazdu i rozłąki z rodziną czują się oszukani i opuszczeni, bo nie mogą na miejscu zapewnić godnego życia najbliższym. To nie tylko tragedia osobista…Kiedyś za to hasło ludzie gotowi byli stawać do walki o kraj, dzisiaj nikt by naszych granic nie bronił, nie czując przynależności do społeczeństwa. Ciężko w takiej sytuacji o patriotyzm. Jeszcze ciężej dziwić się ludziom, którzy zmuszeni do opuszczenia domu wracają do niego raz na miesiąc. Rodzina staje się priorytetem i motywacją do codziennej walki, która pochłania mnóstwo sił. Praca opłacana często na poziomie niższym niż podstawowe wymogi daje poczucie poniżenia, a odpowiedzialność za wszystko spada na sytuację w ojczyźnie.
Spotkana kobieta i napis na ścianie w pokoju chłopaków pokazały nam jak na dłoni dwa skrajne podejścia ludzi mieszkających zagranicą. Z jednej strony tęsknotę, z drugiej rozdzierający żal. Szkoda, że taka perspektywa nie dana jest do zobaczenia ludziom, którzy mogą coś w tym zakresie zdziałać…
Po zakupach udajemy się do miasteczka, które znajduje się obok tego w którym nocujemy. Słyszymy jego bogatą historię, oglądamy z daleka panoramę Stuttgartu i widzimy wzgórze stworzone na gruzach pozostałych po II Wojnie Światowej.
– Dziewczyny, ja was nie nudzę? Może nie chcecie nic zwiedzać?
Obawia się nasz przewodnik. Nawet nie wie jak cenne jest dla nas zobaczenie klimatu maleńkiego niemieckiego miasteczka, takiego z prawdziwego zdarzenia i usłyszenie wszystkich opowieści. Autostop daje nam właśnie to przepiękne doświadczenie kultury i charakteru danego państwa, a nie tylko najsłynniejszych zabytków i centrów turystycznych. W drodze powrotnej widzimy z daleka tor gdzie testowane są samochody Porsche. Na kolacje tworzymy piękny posiłek, a po nim dosiadamy się do codziennego posiedzenia wieczornego. Chłopaki stają na głowie żeby nas ugościć, chociaż zapewniamy, że nic nam do szczęścia nie potrzeba. Do posiłku mamy dostać wino, ale… nie ma nigdzie otwieracza. I zaczyna się bal. Chłopaki przynoszą największe śruby, wkręcają i próbują wyciągnąć korek, ale ten ani drgnie. Każdy ma inny pomysł na bezpieczne odkorkowanie wina i próbuje wcielić go w życie. My siedzimy i jemy oglądając całą akcję, jak pięciu chłopów biega po mieszkaniu szukając coraz to nowych trików. Bezcenny widok! Udało się akurat wtedy kiedy skończyłyśmy jeść 😀
Jeszcze puste kubeczki. Kończymy też wino z poprzedniego wieczora, które ma trochę nadwyrężony korek, wiec słyszymy:
– Bo to nie jest banalna butelka! To wino z którym Francuz podczas wojny uciekał a Niemiec do niego strzelał i właśnie o tutaj trafił! To wino historyczne!
Przemiły wieczór niestety szybko dobiega końca, ponieważ następnego dnia wstajemy wcześnie rano żeby jeszcze przed pracą ktoś podwiózł nas na wylotówkę, tym razem naprawdę chcemy wyjechać i dotrzeć do Pragi. Ciągle słyszymy:
– Może wrócicie ze mną? Ja pojutrze jadę do Polski, nie przez Czechy, ale bezpiecznie dotrzecie do domu? Jakbyście utknęły dajcie znać.
Widać, że nie bardzo wierzą w to że dojedziemy gdziekolwiek bezpiecznie… A mi w głowie tkwi cytat: „Statek najbezpieczniejszy jest gdy kotwiczy w porcie, ale nie po to buduje się statki” (Grace Hopper)
POPRZEDNI ODCINEK…. …..KONTYNUACJA ZA TYDZIEŃ
Natalia Junik / vijolet.blogspot.com