Po raz pierwszy od dwunastu lat nie obejrzeliśmy w Ząbkowicach Śląskich satyrycznego podsumowania minionego roku politycznego lokalnej społeczności. W niezobowiązującej rozmowie jeden z aktorów powiedział nam, że być może za rok znów zobaczymy kabaretową kronikę naszego miasta.
Twórcy skupieni w Stowarzyszeniu Animatorów Kultury zaproponowali swojej niezawodnej publiczności inny rodzaj refleksji, który można interpretować zarówno w osobistym kontekście, jak i w odniesieniu do tego, czym żyjemy – lub chcielibyśmy żyć – w gminnym wymiarze. Tydzień temu, na scenie Ząbkowickiego Ośrodka Kultury, pokazane zostało dwukrotnie – zapowiadane w naszym portalu – widowisko pt. „Ale szopka!” Spektakl wykreowany został przez zespół, który w dużej części pamiętamy choćby z ubiegłorocznej ząbkowickiej szopki noworocznej.
Widowisko tegoroczne było mieszanką ironii i refleksji, komedii i tragedii, publicystyki i dydaktyki. Widz, chyba każdy, mógł zatem znaleźć odpowiadającą mu warstwę formy i zakres treści. Kilkudziesięciominutowe przedstawienie nie było utrzymane w zawrotnym tempie, jak poprzednie „szopki”, za to do końca trzymało w napięciu. Prostota środków wyrazu i oszczędność w rekwizytach nie komplikowała nikomu odbioru przesłania, a jednocześnie ułatwiała dotarcie do sedna zamysłu, z jakim przyszli do widzów autorzy i aktorzy. Czy indywidualne postaci były synonimami, czy sytuacje, w jakich się znajdowały były paralelami okoliczności znanych z życia publicznego?
Rodzina jest przestrzenią wspólnych dążeń mimo różnic charakterów. Gdy cele stają się coraz bardziej rozbieżne i nie ma kogoś lub czegoś, co spaja członków tej wspólnoty, gdy wygrywa subiektywne poczucie krzywdy lub obiektywnie czytelna dążność do indywidualnej korzyści, rodzina znajduje się na krawędzi rozpadu. Pojawia się w takich okolicznościach skłonność do udawania kogoś, kim się nie jest, do pozorowania czegoś, czym się nie pasjonujemy, do trwania w fikcji. Wcześniej czy później taki stan gasi wszelkie pozytywne uczucia, tłamsi sumienie i zamienia relacje międzyludzkie w permanentną transakcję.
Kolejne epizody „Ale szopki!” najpierw ukazywały opisane wyżej procesy. Raz bawiąc, raz wzruszając, chwilami irytując czy nawet przerażając, twórcy spektaklu unaoczniali potrzebę wracania do rzeczywistych wartości, do prawdy w słowach i gestach, do wzajemnego obdarowywania się ciepłem, troską i do postaw odpowiedzialnych, a nie tylko dotrzymywania słowa rzuconego na wiatr, aby zyskać chwilową popularność czy ulotną sympatię.
Tym, którzy obejrzeli spektakl Stowarzyszenia Animatorów Kultury, nie trzeba streszczać fabuły. Tym, którzy nie przyszli na jedno z dwóch przedstawień detaliczne opowiadanie i tak nie odda treści. Z pewnością jednak na uwagę zasługuje epizod „korumpowania” dzieci przez rodziców chcących zatuszować deficyt rodzinnych więzi przed nestorką rodu. Gdy w czasie kolejnych zdarzeń, jakie widzimy na scenie, starsza pani – raz nieobecna, raz sennie oderwana od tego, co dzieje się w domu udekorowanym świątecznymi ozdobami, tak naprawdę jest najbardziej zaangażowana i zorientowana w sytuacji. Co więcej, może się tylko komuś zdawać, że seniorka nie nadąża za duchem czasów, lecz w istocie to ona wie najlepiej, co jest w życiu ważne: warto być sobą…