Tak jakoś, co rusz, ten temat przelatuje mi przez myśl. Głównym powodem, dla którego nie piszę, jest chroniczny brak czasu. Poza tym lato upalne nigdy nie było, nie jest i nie będzie moim przyjacielem. Zawsze staram się subtelnie rozwijać puentę, do której bywa, że malowniczo zmierzam, ale tu chyba się ograniczę, tak jak zwykło ograniczać mnie życie.
Poprzednie małżeństwo było pasmem udręk i upokorzeń. Pełne bólu, łez i cierpienia. Cyk! Skończył się los „żony za wypłatę” (bywa tak, że choroba dziecka związuje matce ręce i knebluje usta – kiedyś rozwinę ten temat, jeszcze zbyt trudny i nie do końca przede mnie ogarnięty). W poprzednim związku byłam w pracy dosłownie jeden dzień. Ex mąż odbił swoje frustracje na mnie i na dzieciach – nie było sensu. Pozostało oczekiwanie, pomoc dziadków i rodziców, bywało, że i opieki społecznej.
Po rozwodzie jako samotna matka ścieżkę do OPS-u wydeptałam do krwi stóp moich. Okres poniżenia i pogardy z pewnością odbił ogromne piętno na moim życiu. To nie to, że ja nie chciałam pracować! To, to cholerne miasteczko, zasypane darami z Holandii (przez ślub i znajomości stałam się tego częścią) stanęło do mnie okoniem. Zawodów i ambicji mi nie brakowało. Tylko miejsca w Bardzie dla mnie zabrakło. Dom starców i praca tam stał się dla mnie koszmarem.
Pozostało jedynie prosić brata i bratową o pomoc. Pomogli. Do Londynu bez grosza przy dupiu przygarli, jak jakiego bezdomnego psa. Wszystko pokazali, poprowadzili, pieniądze dali na start. Na początku ciężko było. Sprzątara – no nic więcej. Później to i firma własna, i pieniądze coraz lepsze. Spokój, cisza…, tylko przed oczami obraz tych dzieci przed domem, z małymi rączkami w górze do pomachania i te łzy ich tak trudno przełykane. Ach…, do dziś, po siedmiu latach gdy to wspominam, żal mi serce ściska. Każda niedziela bez nich, dzień każdy i chwila, to jakby człowiek bez celu żył, bez sensu. Miałam ich tam zabrać do siebie, ale jak… Ania dusza wrażliwa, Szymon zagubiony chłopiec, a w życiu by się tam ze mną sami nie odnaleźli, chociaż może…? Kto to wie teraz? Wróciłam. Pracę w sklepie dostałam na tym zadoopiu swoim. Też łatwo nie było. Praca ciężka, na zmiany, na mięsnym, siedem dni w tygodniu. Czasem człowiek z płaczem dzień kończył, ale szło do przodu. Z Anglii grosza zostało, w sklepie uczciwie płacili, w razie draki zaliczki dawali. Nawet to, że stary alimentów nie płacił, we znaki się nie dawało. Matulu, jaka mnie radość naszła jak mogłam dzieciom okulary zrobić! Tak było. Później nadszedł „obcy”. Sporo nocy nie przespałam zanim wyruszyłam tam gdzie teraz jestem. Nooo, rzeka mlekiem i miodem płynąca to nie była (do dzisiaj nie jest) – tyle Wam mogę napisać.
Jak to we „Chłopach” było, tak prawie do dziś jest. Kobieta tu nie jest do towarzystwa, zdania ma niewiele, a pieniędzy tyle ile sama sobie zarobi. Jedyne co od tamtych czasów się zmieniło, to to, że Jagna już z całą wsią za worek zboża już spać nie musi, jak jej mąż kazał.
Większość kobiet tu cicha i we władzach pana. Ja zdecydowanie odstawam (pewno i za to mnie nie lubią). Baba na wsi zawsze od rodzenia dzieci i do roboty była, za to od czasu do czasu dywan dostała. No cóż, ja postanowiłam się rozwijać. Sporo mnie to kosztowało i nadal czasami bije po kieszeni. Ano przywykłam. Grupa inwalidzka mnie nie zatrzymuje. Jest mi lżej. Dlaczego? Dlatego, że nie muszę – jak w zeszłym roku – gęsi na potęgę zabijać, żeby dzieciom książki do szkoły kupić. Mam dla nich na bilet, na ciuchy, kieszonkowe, kosmetyki. Nie boję się jutra. Ba! Nie muszę odbierać telefonów od byłego i żebrać nie muszę. Nie muszę udawać, nie muszę grać i nie muszę się kajać przed nim i prosić „wpłać”. Nie muszę jego kobiety prosić, co to ponoć decyzyjna jest, czy mi te 900 złoty wpłacić raz na miesiąc, czy raz na trzy miesiące. Sąd umorzył sprawę alimentów z braku choooj wie czego lub kogo. Dzisiaj mogę napisać to wszystko, po tylu latach.
Tu też nikomu kłaniać się nie muszę za kromkę chleba. Zwłaszcza dla tych dzieci nie-ichnich. Bo to przybłędy dla nich są. Nic nie muszę. Mogę jeździć z synem na prywatną terapię, będę mogła zapisać go na karate i mogłam naprawić mu rower. Z córką mogę jeździć po chirurgach i rehabilitacjach, żeby ratować jej nogi. Więcej mogę im teraz dać.
Nie wiem jak to będzie dalej, ale już nie boję się tak jak kiedyś. Poza tym dobrzy ludzie tu są. Dziewczyny w OPS są pomocne i oddane swojej pracy. Pomogły mi bezinteresownie tyle razy. W Urzędzie Miasta też pomocnej dłoni nie brakuje. Nie czuję się nieudacznikiem, ofiarą losu, złą matką. Jestem wolna. Dzięki 500+ wreszcie mogę być spokojna o los moich dzieci.
Nie ukrywam też, że pomogli ludzie z Internetu. Co w życiu dłonie nasze nigdy się nie spotkały, w trudnych chwilach pomogli mi bardziej, niż ci których serce moje blisko siebie ma. Dlatego wierzę, że świat jest pełen Dobrych Człowieków! Niech Wam Bóg błogosławi!
Ile jest teraz wolnych od zniewolenia kobiet… Wierzę, że dzięki temu programowi w naszym kraju, jest mniej bitych, upokarzanych i wykorzystywanych seksualnie kobiet. Teraz mogą, nie muszą być ofiarami swoich mężów, ex mężów itp.
Eliza Grzeszczuk / „ELAJZA”