Zacząłem go pisać w kwietniu 2014 roku, bo chciałem w rocznicę pożaru uczcić to wydarzenie dramatycznym opisem. Zatrzymałem się jednak po kilku strofach bo brakowało mi natchnienia.
Niedawno przypomniałem sobie o nim jednak. Nie miałem nigdzie wcześniejszego tekstu. Przez moment myślałem, że to powstało tylko w mojej głowie i nie spisałem tego, jednak przy porządkach znalazłem swój rękopis i postanowiłem go skończyć. Udało się to w kilka godzin.
„24 kwietnia 1858”
Nic nie wróżyło wielkiej tragedii
Choć rano zbierały się chmury.
Wiatr tylko czasami
Nagłymi zrywami
Kurz z ulic podrywał do góry.
W samo południe konia czyściłem
Na placu furmana Rachnera.
Wyjechał gdzieś z żoną
Tą grubą matroną
Niech jedzie w cholerę dziad-sknera.
Zostawił swe dzieci pod moją opieka
Nie wspomniał nic o zapłacie.
Dzieciaki zamknąłem
Przez okno krzyknąłem:
„Wychodzę, nie mówcie nic tacie”.
Tak wyglądała zemsta parobka
Na skąpym dziadzie Rachmanie.
Lecz z mojej winy
Za dwie godziny
Frankenstein w ogniu stanie.
Ktoś krzyknął głośno, że wybuchł pożar
Ze widzi ogień w oddali.
Patrzę za siebie
Dym jest na niebie
To dom Rachmana się pali!
Krzyczę: „Pomocy, dajcie tu wody”
Gawiedź ucieka w popłochu
Dzieci spłonęły
Pożar zaczęły
Dach się wypala po trochu.
Wtem wiatr się zerwał, ogień podjudził
W płomieniach miasto nurkuje
Swąd gryzie w płuca
Ktoś w bramie kuca
Od dymu krwią wymiotuje.
Na nic się zdają modły, błagania
Ludzie zmawiają pacierze
Kler składa dłonie
Ratusz już płonie
Płomienie zajęły wieżę.
Tam jakaś dziewka z płonącą suknią,
Tu matka z dzieckiem w dół skacze.
Śmierć, ogień, trwoga
W mieście pożoga
Sam Bóg nad tragedią tą płacze.
Dzwon przy kościele z hukiem się rozbił
Ostatnie wydając brzmienie
Żar z okien bucha
Rządzi kostucha
Gdzie spojrzysz, tam widać płomienie.
Choć nie ma słońca, to wciąż jest jasno
Mrok nieba jest ogniem rozpruty.
Świt już się budzi
Jest pełno ludzi
Choć rano nie piały koguty.
„Na to, że kiedyś zasnę w spokoju
Nadzieje wszelakie gasną.
Gdyż z mojej winy
Przez długie godziny
Płonęło rodzinne miasto.”
Biegłem za mury, pod stare drzewo
Z myślą, że tu się ukryję,
Zamach zrobiłem
Klocek trąciłem
Szarpnęła lina za szyję.
Jeszcze przez chwilę miasto widziałem
Skąpane w czarnym obłoku
Był koniec kwietnia,
Pogoda letnia.
Tego strasznego roku…
Sylwester Pióro ostrym-piorem.blog.pl