Najważniejszą wiarą jaką powinniśmy w życiu posiadać, to wiara w siebie. Niestety nabywanie tej umiejętności jest trudne, wpływ środowiska, przeżyte zadry, niewłaściwi ludzie, emocjonalne turbulencje. Religia własnego ja zaczyna się wraz z naszym pierwszym oddechem. Nauka ta nie kończy się nigdy.
Trudne te tematy, które kłębią się w mojej głowie. Brak w nich właściwych pytań, poprawnych odpowiedzi, silnych argumentów. Ostatnio strach głośno pomyśleć „Ale ja też wierzę w Boga, jestem chrześcijaninem”, bo zaraz znajdzie się ktoś wierzący, lepszy, bardziej Bogu oddany i tak przydusi mnie do muru swej katolickiej racji, że poddam się tylko dlatego, bo moja tolerancja tego wymaga. Z drugiej zaś strony zagorzali przeciwnicy Kościoła, tak mnie obrzucą kamieniami swych teorii, że braknie mi słów tylko z powodu braku ich tolerancji.
Ciężko dzisiaj wierzyć w Boga, jednak nie zamierzam się wyrzec tej wiary i z pewnością nie tylko dlatego, że tak zostałam wychowana. Rozmawiam z Bogiem często. On pomaga mi przetrwać wiele. Doświadczyłam kilka cudów na swoim koncie z Jego łaski. Moja wiara w istnienie Aniołów uskrzydla mnie każdego dnia. Dłoń Opatrzności prowadzi po krętych ścieżkach życia. Duch Święty wlewa w serce uczucia, a w głowę myśli wszelakie. Jezus podnosi mnie z kolan, a Matka Jego opieką troskliwą otacza mój każdy dzień. Nie szukam potwierdzenia tej materii, w którą wierzę. To tak jak nie muszę widzieć powietrza, by móc oddychać i tak jak zapachu dotknąć nie muszę by poczuć, że jest.
Smutno mi jednak, że żyję w kraju gdzie zarówno ci co nie wierzą, jak i ci co przysięgać na serce Jezusa potrafią, taką nienawiścią sieją dokoła. Krzyczą do sumień ci co sumienia nie mają. O wolność krzyczą a wolności dać nie chcą. Miłość wzywają a serca ich zimne, gniewne i puste. Unikam ich, zwłaszcza tych kościelnych. W pamięci pragnę pozostawić tych duchowych przywódców, co w życiu moim tak wiele wiary mi dali. Tak ciepło dni te wspominam… na czuwaniu, na modlitwie gdzie świat był tak daleki a Bóg taki bliski. Obraz ten niczym zorza polarna mieni się w głębi serca, a ja dbam o to wspomnienie jak o Całun.
Ach zapędziłam się w tej nostalgii i wpadłam niczym Alicja do Krainy Czarów. Dlatego wiem, że trzeba i warto pielęgnować te wspomnienia. Rozłam Kościoła wydaje się być w Polsce nieunikniony. Heretyczni katolicy, wraz z rycerzami w sukniach czarnych (tzw.habitach) iść gotowi na wojnę, by bronić swych racji. Nawet jeśli krew by się polać miała w imię ich sprawiedliwości, gotowi są bronić swych racji na wskroś. Odrzucając przy tym ludzi, dla których Bóg nadal istnieje. Tym samym Bogiem jak mieczem grożą i za tarczą Jego miłosierdzia się chowają. Ci zaś w co wierzyć nic poza nauką ścisłą nie chcą, tym samym Bogiem stemplują wojny, nieszczęścia i zło na ziemi. No niby niewierzący są a w boską rękę w tym wszystkim wierzą nieustannie. Jedna ich wszystkich łączy bogini: Mamona.
Państwo wyznaniowe z tak wielkim sztabem księży budzi w ludziach bunt. Młodzież ucieka od Kościoła, dzieci każdy chce oszczędzać przed słowem z ambony co przeplata się z wieczną winą za grzechy i z karą, która na nas spadnie. Czterdziestki mają mieszane uczucie i w ogóle wszystko takie odległe w świątyniach się staje. Jakby coraz mniej Boga w nich było. Żadna wiara nas jednak nie usprawiedliwia. To nie Bóg sprawia jakimi ludźmi jesteśmy. Miłość, honor, szacunek, stosunek do drugiego człowieka, sumienie, poczucie obowiązku, wrażliwość, dobro – to cechy za które odpowiadamy wyłącznie my. Nikt nie jest odpowiedzialny za nasze emocje (ani drugi człowiek, ani żadne zwierzę, ani drzewo co rośnie przy drodze).
Powinniśmy mieć prawo do życia, do słowa, do własnych wyborów, do miłości, do prawdy. Decyzje za życie nie powinny być podejmowane w ten sposób, w takiej formie i przez takich ludzi. Żaden absolutnie żaden mężczyzna nie powinien mieć prawa głosu w tej sprawie (przepraszam panów mając na myśli sprawę ustawy). Kobieta to nie misa w której lepi się ciasto. Kobieta to nie ziemia która musi wydać plon. Macierzyństwo nie może być karą za kobiecość, to dar i nikt nie ma obowiązku przyjmowania go. Dlaczego to kobieta ma ponieść konsekwencje czyjegoś instynktu? Dlaczego to ona musi nosić karę za testosteron?
Jeśli aborcja nie, pigułki nie, to może kastracja jest jedynym sensownym rozwiązaniem? Po co inwestować w więzienia, szpitale dla narkomanów, terapię dla alkoholików, może pora pomyśleć o wsparciu dla tych wszystkich kobiet – bitych, gwałconych, zniszczonych. Gdzie mają szukać pomocy? Pozostawione same sobie, z hańbą na duszy, często bez pieniędzy, odarte z godności, odrzucone przez społeczeństwo, niesprawiedliwie osądzone. Co? Mają wyjść na ulicę i z dumą krzyczeć: „Będę matką, byłam zgwałcona, jestem szczęśliwa!” Nie istnieje ani taka wiara wtedy, ani miłość ani przebaczenie. Jest ból i strach. Może jakaś parafia wyciągnie rękę do tych niewiast? Zapewni spokój, pełny brzuch dla dwojga, ciepły kąt i psychologa by nie zatraciły się w cierpieniu. Może to poczucie bezpieczeństwa pozwoli na pokochanie tego dziecka. Jeśli nie to może da mu szansę na adopcję. Niedobrze żyje się z nalepką: „Dziecko Niechciane”. To rodzi dużo więcej problemów niż niektórzy mogą sobie wyobrazić.
Jestem chrześcijanką, matką trójki dzieci. Ciąże były trudne, ból towarzyszył mi od początku do końca. Pamiętam strach. O siebie, o te dzieci co już były, o to kolejne. Nie wiem, może ja tak tylko miałam, ale najbardziej kochałam już te których twarze uśmiechały się do mnie, które mogłam złapać za rękę, pogłaskać, przytulić, pocałować. Oczywiście dbałam o każdą ciążę, jeździłam do lekarza, głaskałam brzuch, mówiłam, śpiewałam. Czułam coś, ale to nie była miłość taka jak teraz, nie była aż tak silna, tak prawdziwa i namacalna. Kolejna ciąża byłaby dla mnie ogromnym ryzykiem, którego świadomie bym nie podjęła. Wolę nie myśleć co by było gdyby…
Świat wielu kobiet dzieje się tu i teraz, z trójką dzieci na kolanach ciężko wybiec 9 miesięcy przed siebie, zwłaszcza w chorobie. Strach jest ogromny. Skazać dzieci na brak matki czy dać szansę niewiadomej. To ogromne dylematy kobiet, za wszelkie podjęte decyzje odpowiadają wyłącznie one i to one powinny mieć prawo wyboru. Nie przez wzgląd na kraj, pochodzenie, wiarę, lecz dlatego, że mają prawo do swojego ciała, duszy i umysłu. Nie ma takiej medycyny, która potrafi wyleczyć taki ból. Aborcja nie jest dla kobiety zabiegiem kosmetycznym, często to sprawa życia lub śmierci. Uważam, że lepiej wyciągnąć człowieka z traumy, niż wkładać do trumny. Ktoś kiedyś powiedział: „Małe trumny są najcięższe”. Te fizyczne i te duchowe…
Eliza Grzeszczuk / „ELAJZA”