Na początek tygodnia – dostarczamy Państwu fragmenty artykułów związanych z terenem powiatu ząbkowickiego, jakie ukazały się w minionych kilku dniach w gazetach i portalach internetowych. Do lokalnej subiektywnej „prasówki” dodajemy interesujące artykuły o tematyce samorządowej z mediów regionalnych lub ogólnopolskich.
Doba (1.11.2019) zamieszcza pasjonujący artykuł o historii cmentarza w Ciepłowodach. KLIKNIJ, ABY ZOBACZYĆ ZDJĘCIA.
Niektórzy odwiedzają cmentarz raz w roku, w święto Wszystkich Świętych, niektórzy bywają tam nawet co kilka dni. Najczęściej przychodzimy odwiedzić groby i pomodlić za bliskich zmarłych. Mało kto pamięta, że jest to miejsce z własną historią, wpisującą się w dzieje całej społeczności. Z okazji Wszystkich Świętych Kamil Pawłowski przybliża nam historię nekropolii w Ciepłowodach. Cmentarz w Ciepłowodach to mała nekropolia, znajdująca się przy parafii pw. Niepokalanego Poczęcia Najświętszej Maryi Panny. Podobnie jak kościół, tak i cmentarz przez wieki należał raz do ewangelików, potem krótko do katolików, następnie wrócił znów w ręce protestantów, by po 1945 roku stać się polskim cmentarzem, gdzie chowa się w większości katolików. Nekropolia odzwierciedla więc trudną historię lokalnej społeczności. Najstarsza część cmentarza przylegała do kościoła i to tu chowano zmarłych. Bogate rodziny mogły sobie pozwolić na ufundowanie tablic epitafijnych, które są umieszczone w murach świątyni. Do dziś zachowało się ich siedem. Upamiętniają one m.in. żonę pastora Georga Hellera, Helenę, żonę właściciela ziemskiego Antoinette vov Pfeil, czy córki pastora Johanna Lorenza Baudiβa: Johannę Sofię i Johannę Kunegundę, jedna zmarła, gdy miała 7 lat, druga miała zaledwie roczek. – W 1842 roku wydano zakaz chowania zmarłych na terenie przylegającym bezpośrednio do plebanii, więc 1843 roku powiększono przykościelny cmentarz wykorzystując w tym celu ogródek parafialny oraz fragment ogrodu należącego do szkoły ewangelickiej. Przy okazji odremontowano mur cmentarny, bramę i wzniesiono nową kostnicę. Teren cmentarza powiększano jeszcze dwukrotnie – mówi Kamil Pawłowski. W drodze na cmentarz od strony kościoła znajduje się neogotycka kaplica grobowa rodziny Klinkert-Wengler. – Przed wojną do kaplicy prowadziła alejka z ozdobnymi łańcuchami i szpalerem lip. W posadzce była krata, widać było przez nią trumny i sarkofagi, natomiast na ścianie umieszczono płyty nagrobne z porcelanowymi portretami członków rodziny. Obecnie jest to taka kaplica przedpogrzebowa – opowiada Kamil Pawłowski. Wzdłuż muru cmentarnego znajdowały się z kolei rodzinne grobowce znamienitych i najbogatszych mieszkańców Ciepłowód. Przetrwały grobowce kupieckiej rodziny Miklesky i właścicieli majątku dawnego wolnego sołectwa – rodziny Grӧger. – Po wojnie, kiedy w Ciepłowodach osiedlili się Polacy, a niemieccy mieszkańcy wsi zostali wysiedleni, cmentarz z niemieckimi nagrobkami był powoli likwidowany. Po 1945 roku zamurowano także bramę w ceglanym murze, zostały po niej tylko krzyże na flankujących ją cokołach – mówi historyk. Część niemieckich nagrobków (najstarsze pochodzą z lat 30. XIX wieku, aż po te z lat 20. i 30, XX wieku) została wywieziona poza wieś, ale w 2001 roku z inicjatywy byłego proboszcza i lokalnej społeczności płyty te powróciły na cmentarz. Stworzono z nich pewnego rodzaju lapidarium. Przy tej okazji odsłonięto także Pomnik Pojednania z inskrypcją w języku polskim i niemieckim. Była to wielka uroczystość, na którą przyjechali byli mieszkańcy Ciepłowód, a patronat honorowy nad wydarzeniem objął Konsul Generalny Niemiec i Marszałek Województwa Dolnośląskiego. – Wszystkie te nagrobki w końcu znalazły godne miejsce. Jest wśród nich kilka kamieni nagrobnych, na które warto zwrócić uwagę. Udało mi się kiedyś odnaleźć pod drzewem fragment nagrobka Gustava Braunsdorfa, który był założycielem niemieckiej ochotniczej straży pożarnej w Ciepłowodach. Jest tu między innymi nagrobek małego chłopca, Ernsta Fellmanna, syna właściciela młyna elektrycznego. Zachował się również nagrobek Luisy Kӧnig, żony ciepłowodzkiego browarnika, bo w Ciepłowodach, co warto podkreślić, przed wojną był browar. W lapidarium znajdują się niemieckie znaczniki parceli cmentarnych, czyli grobów. Większość płyt pochodzi z grobów bogatych gospodarzy – dodaje Kamil Pawłowski. Jeśli idzie o polskich mieszkańców Ciepłowód, którzy zasłużyli się miejscowości i wpisali na stałe w jej historię warto wspomnieć, że na tutejszym cmentarzu pochowany jest pan Walenty Szczepara, który po wojnie zakładał pierwsze struktury Ochotniczej Straży Pożarnej w Ciepłowodach i był jej wieloletnim prezesem. Jest tu też grób pana Józefa Klakli, który przez wiele lat był organistą w miejscowym kościele. – Na cmentarzu w Ciepłowodach spoczywa również ksiądz Józef Chylak, który był tu proboszczem, a dokładnie administratorem parafii, jak się to oficjalnie nazywało w PRL-u, od 1955 roku aż do swojej śmierci w 1962 roku. Co ciekawe był grekokatolikiem, miał żonę i dzieci, Mógł odprawiać nabożeństwa rzymskokatolickie, gdyż jego obrządek na to zezwala. Ważną postacią, nie tylko dla Ciepłowód, jest pochowany na tutejszym cmentarzu ksiądz Zygmunt Głowacki, będący najdłużej proboszczem tej parafii, bo blisko 24 lata (1969 -1993), który był również kapelanem Armii Krajowej. – Kogo by się nie spotkało w Ciepłowodach i zapytało o księdza Głowackiego, to nikt nie powie na niego złego słowa, wszyscy mają dobre wspomnienia z nim związane. Zapamiętano go jako sumiennego, dobrego i pobożnego człowieka, dla którego praca duszpasterska była celem i sensem życia – mówi Kamil Pawłowski. Przy kościele znajdują się też dwa postumenty. Obelisk Jana Pawła II ufundowała społeczność parafialna Ciepłowód w 2007 roku. W 2018 roku postawiono z kolei obelisk upamiętniający 100-lecie odzyskania przez Polskę Niepodległości. W pobliżu świątyni znajduje się także figura św. Faustyny, a w kościele przechowywane są relikwie tej świętej, gdyż w ciepłowodzkiej parafii bardzo rozwinięty jest kult Bożego Miłosierdzia.
Express Miejski (1.11.2019) także podejmuje tematykę funeralną opisując zwyczaje pochówkowe na terenie Ziemi Ząbkowickiej.
Zapewne większość z Was wie jak obecnie wygląda „procedura”, gdy ktoś umrze w domu. A jak było dawniej? Co robili, w co wierzyli i jak zachowywali się w momencie śmierci bliscy zmarłego, dawni mieszkańcy tych ziem przed 1945 rokiem? Otóż, gdy zmarł człowiek w pierwszej kolejności zapalano jego świecę z chrztu, którą przechowywano przez całe życie. Cała rodzina klękała na kolana przed łóżkiem i modliła się. Tuż po śmierci chciano wypuścić duszę zmarłego jak najszybciej z pokoju. Otwierano więc okna na oścież. Lustra zasłaniano, a oczy zmarłego natychmiast zamykano, żeby nie mógł wrócić i wziąć jeszcze kogoś ze sobą. Zegar zatrzymywano. Nie wolno było głośno płakać w pokoju zmarłego, a łzy nie powinny dotknąć nawet jego ubrania, tak aby nie został zakłócony jego spokój. Jeżeli zmarł właściciel gospodarstwa, to krewni szli do obory, stajni i pasieki oraz mówili na głos do zwierząt: „Wasz pan zmarł”. Trzykrotne bicie dzwonu (w Bardzie tzw. „dzwonu śmierci” znajdującego się na sygnaturce na dachu bazyliki) oznajmiało pozostałym mieszkańcom, że ktoś właśnie zmarł. Trumnę robił miejscowy stolarz. Dla dzieci, nieżonatych i niezamężnych była to biała trumna, a dla innych ciemna. Do grobu wkładano też przedmioty codziennego życia, aby w Sądny Dzień zmarły mógł odnaleźć koło siebie to, co miał w życiu. Jeśli nieboszczyk znajdował się w domu przez niedzielę, to niedługo jeszcze jeden człowiek z rodziny miał umrzeć. Miejsce ulokowania trumny ze zmarłym często było ozdobione roślinnością. Pani, która rozporządzała pogrzebem chodziła od domu do domu i ogłaszała termin pogrzebu. Zmarłego nieśli sąsiedzi mężczyźni, a nieżonatych / niezamężnych młode chłopaki. Na początku trumnę trzy razy wznoszono. Potem mówiono modlitwę: „W imię Ojca i Syna i Ducha Świętego”. Każdy z tych, co niósł trumnę miał w ręku cytrynę jako znak życia. Członków rodziny oznaczano bukiecikami rozmarynu podczas pogrzebu. Z każdego domu znajdującego się po sąsiedzku przynajmniej jeden człowiek szedł na pogrzeb. Nigdy nie zostawiano opłakującej rodziny w samotności podczas pogrzebu. Po Mszy św. w kościele procesja szła na cmentarz. Dwa konie ciągnęły wózek ze zmarłym, na którym stała ozdobiona trumna. Po pogrzebie członkowie rodziny szli na „żałobny posiłek”. Inni goście szli do zajazdu. Ceremonia pogrzebu kończyła się obfitym piciem alkoholu co było starogermańskim zwyczajem. Tak kończyło się życie dawnych mieszkańców. Przeniknięte rytmem poszczególnych lat wznosiło się od urodzenia, przez dzieciństwo aż do młodości, po czym spadało w starość i kończyło się śmiercią. Będąc wpisane w historię rodziny, gminy, wsi, miejscowości. Albowiem człowiek nie istniał jako istota samotna, lecz był członkiem społeczności ludzi, którzy szli z nim wspólnie przez dni, miesiące i lata życia. Więcej takich ciekawostek można znaleźć na portalu Bardo – na tropie tajemnic historii prowadzonym przez pasjonata lokalnej historii Tomasza Karamona.
Przegląd Powiatowy (31.10.2019) relacjonuje edukację na rzecz bezpieczeństwa drogowego w Ziębicach.
Policjanci z grupy Speed przeprowadzili spotkanie z uczniami klas prawno-policyjnych Ziębickiej Szkoły Ponadgimnazjalnej. Uczniowie klas prawno-policyjnych mieli okazję zapoznać się ze specyfiką służby policjantów ruchu drogowego, szczególnie grupy Speed. Duża grupa uczniów z klasy prawno-policyjnej ma w planach po skończeniu szkoły średniej wstąpić w szeregi policjantów. W trakcie zajęć poznają szczegóły pracy poszczególnych komórek organizacyjnych ząbkowickiej Policji. Młodzież z II i III klasy szkoły średniej mogła obejrzeć sprzęt, jakim dysponują policjanci patrolujący drogi powiatowe. Mogli zobaczyć, jak działa video rejestrator i jak się go obsługuje. Służbą w ruchu drogowym byli zainteresowani szczególnie chłopcy. W trakcie spotkania poruszone zostały także zagadnienia z zakresu bezpieczeństwa w ruchu drogowym. Spotkania z policjantami z innych komórek organizacyjnych będą prowadzone w najbliższym czasie.
DKL 24 (30.10.2019) opisuje kontynuację akcji społecznej w jednym ze sołectw gminy Złoty Stok.
Wiosną tego roku – o czym pisaliśmy – mieszkańcy tej wioski przy drodze posadzili aż 71 czereśni. Tym samym przywrócili otoczeniu krajobraz sprzed lat. Ponieważ drzewka nabrały już nieco kształtów, sołtys Jan Gembara zorganizował ich wielki chrzest; każdy okaz otrzymał tabliczkę z imieniem. Uwieńczeniem tego sympatycznego wydarzenia było wspólne ognisko integracyjne. Między innymi umawiano się na pierwsze zbiory błotnickich czereśni.
Gazeta Ząbkowicka (9.10.2019) w cyklu historycznym zamieszcza artykuł o pewnym mrocznym zdarzeniu, do jakiego doszło w Ciepłowodach.
Kolejny odcinek cyklu poświęconego kronice kryminalnej powiatu ząbkowickiego. Dziś odwiedzimy Ciepłowody. W tej pięknej miejscowości wydarzyły się w przeszłości makabryczne rzeczy. Pisze o nich historyk Kamil Pawłowski. Dawni mieszkańcy Ciepłowód, podobnie jak my, byli świadkami, a często także uczestnikami licznych tragicznych i makabrycznych wydarzeń. Kilka takich historii można przytoczyć dzięki relacjom opublikowanym na łamach lokalnej prasy. 26 października 1848 roku o godzinie 20.30 włamano się do tutejszej plebanii, a pastora uwięziono w jego gabinecie. 2 sierpnia 1906 roku uległ wypadkowi zarządca ciepłowodzkiego majątku Müller. Jego wierzchowiec wpadł na polach w szalony galop, w wyniku czego Müller spadł i złamał sobie obojczyk. 16 lutego 1910 roku wsią wstrząsnęła inna tragedia. W fosie przy zamku utopił się synek parobka z tutejszego majątku. Chłopiec chciał chodzić po lodzie, który pod nim się załamał. W czerwcu 1910 roku przed „Gospodą pod Koroną” doszło do sprzeczki pomiędzy dwoma młodymi ludźmi. Jeden z nich wyciągnął nóż i zadał drugiemu cios w plecy. Powstała w ten sposób rana miała długość 4 centymetrów. Niezwykle często śmiertelnym wypadkom ulegały dzieci. 18 października 1910 roku, po południu, około godziny 13, utopił się trzyletni synek ogrodnika Schmidta. Do tragedii doszło w beczce zakopanej koło studni. Pomimo szybkiej pomocy lekarskiej nie udało się uratować chłopca. Podobne zdarzenie miało miejsce 28 maja 1911 roku, kiedy dwuletni Ernst Bischof bawił się wraz ze swoim trzy- i czteroletnim rodzeństwem na górce z piasku, w pobliżu remizy strażackiej (okolice dzisiejszej ulicy Bocznej) koło szosy. W tym czasie przejeżdżał tędy wóz z orszakiem weselnym z majątku w Janówce. Koło od wozu uderzyło chłopca w głowę tak, że zmarł on w niemczańskim szpitalu dzień po zdarzeniu. 1 czerwca miała miejsce sekcja zwłok, która wykazała, że przyczyną zgonu dziecka były obrażenia głowy. Jesienią 1912 roku na terenie Ciepłowód i okolicznych wsi dochodziło do kradzieży z włamaniem. Przykładowo okradziono należącą do właściciela „Gospody pod Gwiazdą” – Welzela – leśną restaurację „Birkenhain”. Złodziej włamał się do niej i ukradł cały zapas towaru. Żonie maszynisty ukradziono gęś, podobnie kołodziejowi Merten na Zakrzowie – 4 gęsi i 7 kur. 10 stycznia 1929 roku doszło w Ciepłowodach do tragedii, o której głośno było nie tylko w lokalnej prasie. W „Glatzer Zeitung” ukazał się obszerny reportaż pod tytułem Todesstrafe für den Raubmörder von Tepliwoda (Kara śmierci dla mordercy na tle rabunkowym z Ciepłowód). Pomocnik kowala Brausdorfa (dzisiejsza ulica Dobrzenicka 11) zamordował i obrabował wdowę Berthę Beblein, po czym podpalił należący do niej sklep (plac Adama Mickiewicza 5). Morderstwa dokonał za pomocą noża, którym zadał ofierze śmiertelne rany. Sprawca już wcześniej miał problemy z prawem. Proces w tej sprawie odbył się w Kłodzku 6 maja 1929 roku.
Miasto 2077 (24.10.2019) podejmuje kwestie związane z wpływem mediów społecznościowych na funkcjonowanie miast.
Im większe miasto, tym mniej połączeń między ludźmi żyjącymi w jego poszczególnych segmentach. Badacze z uniwersytetów Harvarda i Northeastern przeanalizowali spójność społeczną amerykańskich miast. Interesowało ich, w jakim stopniu mieszkańcy poszczególnych dzielnic przemieszczali się do innych dzielnic. Żeby to zbadać posłużyli się geotagowanymi wpisami na Twitterze – łącznie zebrali ok 650 mln wpisów pochodzących od ponad miliona osób z 50 największych amerykańskich miast. W miastach szczególnie widać to, że żyjemy w świecie podzielonym, w którym poziom dochodów, aspiracje społeczne czy przynależność etniczna lub rasowa wyznaczają poszczególnym grupom społecznym osobne terytoria. Dzielnice o określonym statusie, strzeżone osiedla, w których zamieszkują osoby o podobnym profilu społecznym. Według Billa Bishopa, autora książki The Big Sort, Amerykanie wybierają określone lokalizacje w mieście, nie tylko w oparciu o swoje możliwości finansowe, ale i rodzaj wykształcenia, a nawet poglądy polityczne i styl życia. Z drugiej strony właśnie miasta – przez gęstość zaludnienia, środki transportu – wymuszają kontakt między przedstawicielami różnych grup społecznych. Naukowcy są zgodni co do tego, że przekraczanie granic własnego otoczenia jest dla kluczowe dla rozwoju miast i jego mieszkańców. Im częściej ludzie bywają w innych dzielnicach, tym większa szansa na nawiązanie nowych więzi społecznych. Mobilność zwiększa możliwości rozprzestrzeniania się nowych idei czy informacji. Służy także dyfuzji zjawisk społecznych i kulturowych. Z analizy wyłoniły się cztery modele miejskiej mobilności. W miastach takich jak San Francisco, Austin, Seattle, czy Washington istnieją dzielnice ewidentnie przyciągające ludzi z innych rejonów, ale też widać dość „równomierną” mobilność między pozostałymi dzielnicami. W Nowym Jorku mobilność ograniczona jest do pojedynczych destynacji (wszyscy przyjeżdżają do Manhattanu, a zwłaszcza stacji Penn Station), podczas gdy pozostałe dzielnice są w niewielkim stopniu połączone transferami. Podobnie wygląda to w Los Angeles, Chicago, Dallas i Houston. Miami jest szczególnym przypadkiem, bo z jednej strony nie ma ścisłego centrum, do którego ściągaliby mieszkańcy pozostałych dzielnic, a z drugiej ludzie dość intensywnie przemieszczają się tu w sposób równomierny pomiędzy poszczególnymi rejonami miasta. Detroit, Cleveland, Baltimore czy Philadelphia również nie mają oczywistych centrów życia społecznego, ale i w ogóle charakteryzują się niewielką mobilnością mieszkańców. Co decyduje o wewnętrznej mobilności i spójności miast? Przede wszystkim liczba mieszkańców, przy czym jest to korelacja ujemna – im więcej ludzi, tym mniej się przemieszczają. Na drugim miejscu liczy się poziom wykształcenia, a w zasadzie liczba studentów w mieście. Co ciekawe prawie bez znaczenia okazał się system komunikacji publicznej. Może dlatego, konkludują autorzy, że w większości miast linie komunikacyjne łączą z reguły ograniczone, wybrane rejony.
Gdyby w lokalnych mediach został pominięty jakiś ważny temat – prosimy o kontakt z nami – poprzez E-MAIL: [email protected] – zajmiemy się sprawą, o której do nas napiszesz.