Jesienne wybory samorządowe (jeśli nie stanie się nic nie zwykłego) wygra (…). Powodem jego zwycięstwa będzie praktyczna eliminacja mechanizmów zdrowej demokracji i zastąpienie jej fasadową konstrukcją systemu interesów i powiązań, która skutecznie wyklucza poważną konkurencję. (…) Gra (…) polega bowiem na sprytnym wykorzystaniu haków, kupowaniu ludzi i wpływów za gminne pieniądze oraz na mimetyzmie ideowym, który pozwoli uzasadnić nawet największe wolty. W rzeczywistości liczy się tylko interes grupy (…), wszystko inne to jedynie propagandowy sztafaż. (…) rządzi, bo umożliwia dobre interesy różnym wpływowym grupom. Lokalne grupy nacisku zainteresowane są więc utrzymaniem status quo i dalszym dzieleniem łupów. (…) W nadchodzących wyborach (…) ma idealną sytuację.
Tak zaczyna swój najnowszy wpis Krzysztof Kotowicz. Na swoim blogu (przeczytaj cały wpis z 02.09.2014) nie szczędzi gorzkich spostrzeżeń dotyczących aktualnego stanu samorządności lokalnej.
Samorządność – niestety bardzo często – została wykoślawiona do tego stopnia, że zwykli mieszkańcy i zarazem sąsiedzi radnych czy wójta / burmistrza / prezydenta, nie czują z nimi jakiejkolwiek więzi, niczego się nie spodziewają, a w najlepszym przypadku domagają się posprzątania „psich kup” i organizacji „darmowych” festynów. Konkretnymi decyzjami dotyczącymi budżetów lokalnych, inwestycji, projektów społecznych z kadencji na kadencję interesuje się coraz węższa grupa osób. Częstokroć są to beneficjenci różnych rozstrzygnięć, stąd też „zaangażowanie” w proces decyzyjny. Po „załatwieniu” sprawy zapał wygasa. Ten inercyjny w swojej istocie system jest pożywką dla „dietetycznych” radnych, czasem określanych mianem „semaforów”, bo w zamian za dietę i jakieś drobne profity podnoszą ręce w głosowaniach pod dyktando jakiegoś lokalnego „układziku”. Wszelkiej maści pieniacze szukających wszędzie dziury w całym wyżywają się na Bogu ducha winnych i szczerze pracujących dla dobra lokalnej społeczności samorządowcach, bo z miejscową koterią albo nie próbują wojować, albo są jej mniej lub bardziej świadomymi „pałkami”. W ten sposób blokuje się dopływ potencjalnych społeczników, którzy w obawie o swoje dobre imię i spokój dla swoich rodzin, nie dają się namówić do kandydowania i tym samym nie stają się realną alternatywą dla lokalnej sitwy. Do systemu „naczyń połączonych” można jeszcze zaliczyć inne osoby wpływu, korzystające z podziału „fruktów”, pod warunkiem otwartego lub dyskretnego sprzyjania temu, kto dzieli tort.
Czy Państwo podzielacie te opinie, czy też uważacie, że jest inaczej. Zapraszamy do wypowiadania się na forum naszego portalu.