Chroniczną dolegliwością współczesnego społeczeństwa, określającego się jako „nowoczesne”, jest wyostrzający się „starożytny” konflikt pomiędzy kolektywizmem a indywidualizmem. Co to znaczy praktycznie?
Z jednej strony zasypywani jesteśmy frazesami o grożących ludzkości widmach zmian klimatycznych, groźbami przeludnienia, katastroficznymi obrazami suszy i głodu lub wizjami nuklearnej zagłady świata. W takim kontekście bardzo szybko przechodzi się od indywidualnych praw człowieka do jego obowiązków wobec różnych niedookreślonych społeczności oraz ekskluzywnych grup. Z drugiej strony coraz bardziej duszno robi się w przestrzeni werbalnej i prawnej od niepopartych racjonalnymi argumentami uprawnień pojedynczych osób lub wąskich grup do wyróżniającej (uprzywilejowanej) pozycji wobec pozostałych ludzi. Na takim tle okazuje się, iż wszelkie relacje międzyludzkie należy traktować umownie, można je permanentnie pertraktować, wypowiadać w dowolnej chwili, aby móc domagać się nowych warunków koegzystencji oraz powszechnej inkluzywności.
Dychotomia zachodząca pomiędzy oboma opisanymi wyżej sposobami regulowania warunków egzystencji ludzi musi prowadzić do stanu anomii społeczeństwa. Przekładając to na potoczny język, mamy do czynienia z okolicznościami, w których wykluczające się wzajemnie metody układania społeczeństwa prowadzą wprost do utraty poczucia celowości życia zarówno w wymiarze osobistym, jak i zbiorowym. Emanacją obu „konceptów”, czyli kolektywizmu i indywidualizmu, stały się marksizm i liberalizm. Uprzedzam w tym miejscu odruchową (być może) reakcję czytających te słowa, na potencjalne skojarzenia partyjne. Nie! Mowa bowiem o sposobie rozumowania i postępowania w relacjach międzyludzkich, których konsekwencją jest określony kształt ustroju społecznego od jego podstawowych form po najwyższe.
To jednak nie wszystko! Teoretyczny i praktyczny marksizm (z którym dziejowo zderzyliśmy się w Polsce najpierw w 1920 r., a potem dłużej po 1939 r.) i rzekomo wojujący z nim liberalizm (którego w Polsce przedsmak był odczuwalny w 20-leciu międzywojennym, a ostry nawrót mamy po 1989 r.) są w zaskakującym sprzężeniu. Można mieć wrażenie, że współcześnie w warunkach demokracji dochodzi do zaniku wariantu kolektywistycznego na rzecz opcji indywidualizmu. Balansują one pomiędzy diametralnie odmiennymi i dyktowanymi ludziom formułami „raju na ziemi” lub „samospełnienia”. Są pozorną monetą, a w istocie pułapką, której błyskotliwość pociąga raz bardziej w lewo, innym razem w prawo, przeważnie ku skrajnościom i absurdom. Do marksizmu nie przyznaje się otwarcie zbyt wielu ludzi, ale już do liberalizmu przylgnąć jest skłonnych znacznie więcej osób. Taka jest teraz towarzyska moda i nawet swego rodzaju presja. Jesteśmy przekonywani do tezy, jakoby liberałowie pokonali marksistów i to oni są awangardą postępu, a demokracja musi być liberalna lub walcząca, aby była w ogóle demokracją (chichot historii po epoce „demokracji ludowej”). Po prześwietleniu marksizm i liberalizm okazują się być tak samo złudne lub utopijne, a więc niebezpieczne dla człowieka i jego naturalnego środowiska, jakim jest wspólnota.
- Jeżeli zależy nam na uczynieniu czegokolwiek stabilnym i trwałym, musimy mieć do dyspozycji inne narzędzia oprócz listy indywidualnych wolności i zakazanych form dyskryminacji (…).
- Prawda bowiem – której powtarzania w tej sytuacji nigdy dość – jest taka, że jako ideologia polityczna oświeceniowy liberalizm jest pozbawiony jakiegokolwiek zainteresowania zachowaniem czegokolwiek. Jest całkowicie oddany wolności, a zwłaszcza uwolnieniu się od przeszłości. Innymi słowy, liberalizm jest ideologią, która obiecuje uwolnić nas dokładnie od jednej rzeczy (…). Oznacza to, że dąży do wyzwolenia nas od takiego modelu życia publicznego i prywatnego, w którym mężczyźni i kobiety wiedzą, co należy zrobić, aby z pokolenia na pokolenie propagować pożyteczne idee, zachowania i instytucje (…).
- W naszych czasach konserwatyści stali się w dużej mierze obserwatorami, przyglądającymi się ze zdumieniem, jak trawiący ogień rewolucji kulturalnej niszczy wszystko na swojej drodze.
W nowym (trzecim) rozdziale (sezonie) cyklu #BliżejSłowa, zapraszam nie tylko do intelektualnej wspinaczki, ale także do emocjonalnego zanurzenia. Harmonia tego, co objaśnia umysł z doświadczeniem życiowym sprzyja wewnętrznej jedności, ale jest także naszym wspólnym językiem. Właśnie obu tych ludzkich władz i potrzeb dotyka Yoram Hazony w książce „Konserwatyzm na nowo odkrywany”. Autor jest jednym z tych współczesnych filozofów i teoretyków polityki, który stawia na konserwatyzm nie tylko w wymiarze idei, ale też na płaszczyźnie sposobu życia.
Będąc ortodoksyjnym Żydem i badaczem Biblii, nie tai szacunku do chrześcijaństwa, które uznaje za uniwersalny system życia społecznego. Jest w tym nawet stosunkowo radykalny. Na prawie 400 stronach prowadzi teoretyczny wykład o konserwatyzmie i zaprasza do ćwiczenia konserwatyzmu w praktyce polityki, ale też kultury czy biznesu i nade wszystko rodziny. Uważa ponadto, że jeśli konserwatyzm ma mieć moc przekonywania ludzi i przewodzenia społeczeństwu, to teorie z niego wyprowadzane winny być zgodne ze sposobem życia. Yoram Hazony prezentuje ożywiony cytatami i przykładami wywód, w którym omawia fundamentalne (tradycyjne) pojęcia i doświadczenia, jakimi są rodzina, wspólnota i naród. Rzuca snop światła na współcześnie zepchnięte do narożnika wartości takie jak: lojalność, hierarchia, szacunek, tradycja, wiara i prawda. Tym razem poruszę jeden z tych wątków: lojalność.
- Jednostka ludzka podejmuje nieustanne działania w celu zapewnienia sobie dobrostanu. Oznacza to, że działa na rzecz dobrostanu tego, co można nazwać jej „własnym ja”. Ale kiedy to czyni, rozumie, że jej „własne ja” jest czymś szerszym, niż się powszechnie uważa. (…) W ten sam sposób miłość, jaką odczuwa do współmałżonka i dzieci, a także do rodziców i rodzeństwa, skłaniająca ją do opieki nad nimi i ich ochrony, jest niczym innym, jak tym samym pragnieniem zachowania dobrobytu i integralności jej „własnego ja”, ponieważ ci członkowie rodziny są objęci jej koncepcją siebie, doświadcza zatem tego, co się z nimi dzieje, tak, jakby działo się to z nią.
- Pragnienie ochrony innych, tak jakby byli częścią jej samej, nie ogranicza się do członków rodziny. Może się objawiać żarliwym pragnieniem ochrony przyjaciół, współmieszkańców miejscowości czy członków oddziału wojskowego. Można by wymienić wiele innych przykładów. Widzimy, że w całym zakresie ludzkich działań i instytucji koncepcja „własnego ja” jednostki jest elastyczna i rozszerzalna, i stale się powiększa, tak że osoby oraz rzeczy, które moglibyśmy uważać za znajdujące się poza nią, są jednak przedmiotem troski, tak jakby stanowiły jej integralną część.
- Kiedy inną istotę ludzką włączamy w ten sposób w obręb „własnego ja”, przywiązanie to nazywamy lojalnością. Jeśli jest ono odwzajemnione tak, że inna osoba przyjmuje mnie pod ochronę swojego rozszerzonego „własnego ja”, wynikająca z tego więź jest więzią wzajemnej lojalności. Oczywiście istnienie tego typu więzi wzajemnej lojalności nie oznacza, że przestajemy być całkowicie niezależnymi osobami. (…) Ale kiedy jedna z nich staje w obliczu trudności, druga doświadcza ich tak, jakby były jej własnymi. Wtedy nękające ich spory zostają odsunięte na dalszy plan lub zapomniane. Kiedy zaś przezwyciężą trudności, doświadczają poczucia ulgi i przyjemności, wspólnej radości, a każda uznaje szczęście drugiego za swoje własne.
Gdy mamy na myśli siebie samych, naszą rodzinę, wspólnotę miejsca życia, pracy, kreatywności, rywalizacji, służby, modlitwy oraz najszerszą wspólnotę, czyli naród – bo z tymi kręgami zdolni jesteśmy naturalnie i najszybciej się utożsamić – to właśnie lojalność jawi się jako nośnik owej tożsamości. Nie sposób sobie wyobrazić trwałości rodziny, rozwoju wspólnoty czy spójności narodu, jeśli osoby współtworzące te kręgi wyłamują się z ich orbit, a więc są wobec nich nielojalne.
- Kiedy pozbywamy się norm wyznaczających jednostce kierunek i cel, jest ona nękana niezdolnością do odróżnienia tego, co warte szacunku, od tego, czemu szacunek się nie należy, oraz tego, co godne, od tego, co niegodne. (…) Dlatego społeczeństwo zaczyna charakteryzować się dekadencją jednostek tonących w morzu alternatyw – z których żadna nie ma dla nikogo znaczenia. A kiedy jednostka popadnie całkowicie w dekadentyzm, staje się celem dla szarlatanów handlujących łatwą nienawiścią i przestępców, którzy karmią się unicestwionymi duszami.
- Konserwatyzmu politycznego nie da się oddzielić od konserwatyzmu osobistego. (…) Prywatne wady jednostek nigdy nie zbudują publicznej cnoty. Wręcz przeciwnie, rozwiązłe życie danej jednostki wpływa na wszystkich i wszystko wokół niej. Jest ono kołem zamachowym dezintegracji wszystkich liberalnych społeczeństw. Jeśli publiczny konserwatyzm ma mieć jakąkolwiek wartość w chorym społeczeństwie, musi się on rozpocząć od (…) osobistej ścieżki skruchy i powrotu.
- Konserwatysta rozumie, że to nie niewiara nas dręczy, ale brak szacunku – nasza przeklęta niezdolność do oddawania czci temu, czemu jest ona należna. Konserwatysta wie – lub przynajmniej podejrzewa – że jeśli odda cześć temu, czemu jest ona należna, stanie się to drogą do poznania Boga i wielu innych rzeczy. Tam, gdzie możliwy jest szacunek, możliwa jest również wiara. Ale tam, gdzie nie ma szacunku, dzieci rodzące się w świecie pozbawionym norm nie będą w nic wierzyć.
Myśl konserwatywna buduje teorie i pochwala ludzką aktywność, o ile jest wynikiem lojalności. Nie opiera przekonań i zasad odnoszących się do rodziny, wspólnoty i narodu na warunkowej umowie, obustronnej transakcji czy podporządkowaniu politycznemu. Kładzie nacisk na lojalność będącą budulcem, spoiwem i paliwem ogniska domowego, wspólnocie i narodzie. W przeciwieństwie do marksistów i liberałów upajających się iluzjami i stereotypami, konserwatyści nie dążą ani do totalnej władzy, ani do drobiazgowego regulowania ludzkich relacji. Z wzajemnej lojalności wywodzą się postawy szacunku do innych osób, uznawanie hierarchii społecznej, troska o spójność wspólnoty, podtrzymywanie tradycji rodzinnych, narodowych i religijnych.
Indywidualne prawa do życia, wolności i własności stają się dzięki lojalności w takim samym stopniu powinnościami wobec innych ludzi. Nie są czymś, co człowiek może sobie dowolnie wziąć czy odrzucić, lecz potrzebuje ich w celu nawiązania relacji z innymi ludźmi. Lojalność ma wtedy charakter naprowadzający. Nie jesteśmy bezbronni wobec wzbierającego chaosu. Rodzina, wspólnota, naród to przyszłość każdego człowieka.
Krzysztof Kotowicz / www.kotowicz.pl
- TERAZ: Yoram Hazony, Konserwatyzm na nowo odkrywany, Ośrodek Myśli Politycznej, Kraków, 1983
- POPRZEDNIO: André Frossard, Credo, Éditions du Dialogue, Paryż, 1983
- W CYKLU #BLIŻEJ SŁOWA: Dziękuję za przeczytanie publikacji. Przekaż ją dalej, jeśli uważasz, że warto. Odpowiedz, jeśli chcesz i możesz, w publicznym komentarzu lub prywatnej wiadomości.
Komentowane 3