Samorządowiec musi godzić wrażliwość społecznika z umiejętnościami fachowca. Musi być skuteczny, ale też zdolny do kompromisu. Powinien mieć zasady, a nie tylko je głosić. Jako radny wojewódzki kiedyś czy powiatowy obecnie, chcę mieć wpływ na konkretne sprawy. Nie lubię bujania w obłokach, wolę rzeczowość. Samorządowiec może się oderwać od rzeczywistości i pławić się w samozadowoleniu. Dzieje się tak, kiedy się nie rozmawia z ludźmi, kiedy się do nich nie wychodzi, kiedy się nie zna ich prawdziwych problemów.
Rozmówcą portalu ZĄBKOWICE4YOU.PL
jest Jerzy Gierczak
– wiceprzewodniczący Sejmiku Województwa Dolnośląskiego
w latach 2006-2010
Dolny Śląsk to województwo promowane jako region szybkiego rozwoju i innowacyjności. Nie ma Pan wrażenia, że to jest „efekt Wrocławia”, podczas gdy inne miasta, np. Dzierżoniów, Kłodzko czy Ząbkowice Śląskie borykają się z problemami bardziej prozaicznymi, niż stolica województwa? Poruszam ten temat na początku naszej rozmowy, bo coraz częściej da się zauważyć różnicę między kolorowymi publikacjami wydawanymi za publiczne pieniądze przez rozmaite instytucje, a tym, co dzieje się wokół nas w małych miastach.
To nie tylko wrażenie i nie dotyczy tylko różnicy pomiędzy samym Wrocławiem i „resztą świata”, czyli Dolnym Śląskiem. Wystarczy zaglądnąć w niektóre cześci Wrocławia, aby się przekonać, że obok siebie funkcjonują dwa światy. Przyznać trzeba, że miasta powielają ten schemat i też widzimy upiększone centra czy wybrane fragmenty, obok których czas jakby się zatrzymał. Oczywiście rozumiem, że nie da się wszystkiego zrobić za jednym pociągnięciem, ale utrwalanie takich zróżnicowań uważam za poważny błąd. W następnych latach ten stan będzie się nawarstwiał, bo rewitalizowanie lub reorganizowanie obszarów obecnie marginalizowanych będzie droższe. To jednak nic w porównaniu ze stratami natury społecznej, bo przecież odnawianie miast nie polega tylko na tym, by ich wyselekcjonowane części były ładniejsze i bardziej atrakcyjne. Co zatem mówić o mniejszych miastach, gdzie nie ma pieniędzy unijnych na rewitalizację, a mieszkańców nie stać na tak rozległe remonty? Co mówić o obszarach wiejskich, gdzie buduje się śliczne i przydatne świetlice, place zabaw i siłownie zewnętrzne, podczas gdy nie ma tam czasem kanalizacji sanitarnej czy normalnych dróg? Jak słyszę odpowiedź, że można wsiąść do samochodu czy autobusu lub pociągu i skorzystać z oferty teatrów czy opery albo zrobić zakupy w kolejnej galerii handlowej, to dostaję ciarek ze złości, bo to jest swego rodzaju „grzeczna impertynencja” wobec mieszkańców terenów, o które Pan pyta.
Zaznaczony przeze mnie chwilę temu pesymizm bierze się na przykład z tego, że wielu znajomych, nawet bliskich mi osób nie kryje myślenia o wyjeździe z Ząbkowic, a nawet z Polski, w poszukiwaniu lepszych warunków do życia. Stabilne dochody, możliwość planowania swojego życia to przecież nie są jakieś złe pragnienia. U nas o godziwe wynagrodzenia coraz trudniej, pracę dostaje się po znajomości lub z klucza politycznego, a jeśli ktoś inicjuje własną działalność gospodarczą, musi pokonać urzędniczy tor przeszkód i słono opłacać podatki. Zjawisko emigracji już nie tylko zarobkowej, ale na całe życie widać gołym okiem. Można – w Pana opinii – zmienić ten stan?
Nie tylko można, nie tylko trzeba, ale nawet musimy ten trend odwrócić. Ktokolwiek będzie kierował sprawami publicznymi w Polsce, w województwie, w powiecie, w gminie – musi ten problem wziąć pod uwagę nie tylko teoretycznie. Z prostej przyczyny. Jak nas będzie coraz mniej, to warunki codziennego życia będą coraz trudniejsze. Z punktu widzenia państwa rosnąć będą koszty społeczne i budżet tego nie udźwignie. Z punktu widzenia zwykłego mieszkańca, brak otoczenia, w który następuje rozwój, jaki budzi nadzieję na przyszłość swoją i dzieci czy wnuków, jest zabójczy. Mam świadomość, że lokalne inicjatywy mogą ten niedobry kierunek lekko zmieniać. Potrzebna jest strategia przynajmniej na poziomie województwa i oczywiście realna polityka prorodzinna prowadzona przez państwo. Przez pojęcie „polityka prorodzinna” nie rozumiem tylko bezpośredniej pomocy rodzinom, ale też ułatwienia dla osób podejmujących działalność gospodarczą. Takie osoby utrzymują nie tylko siebie i swoich bliskich, ale tworzą proporcjonalnie największy rynek pracy. I najtrwalszy, bo wszystko jest starannie wyliczone, aby nie doszło do porażki. Nie dziwię się tym, którzy wyjeżdżają na zachód, aby dobrze zarobić i rozumiem, że jeśli się im tam układa, ściągają swoje rodziny. Trudno jest żyć w rodzinie na odległość czy poprzez skype. Szczególnie, gdy są w niej małe dzieci. Nie mogę pojąć tych, którzy publicznie, nawet w wywiadach, które Pan przeprowadzał, bagatelizują ten probem. Mówiąc, że „to wybór”, „to wolność” de facto wypraszają ludzi ze swoich gmin. Dodając do tego jeszcze argument, że mamy Unię Europejską, która takie szanse stwarza, wykazują brak wyczucia. Ciekawe, że nie przyjdzie im do głowy, dlaczego na polską „zieloną wyspę” nie zjeżdżają się masowo Irlandczycy, Anglicy czy Niemcy. Ile biznesów założyli obcokrajowcy w Ząbkowicach? Odpowiedzi domyślam się, wiem natomiast, że Polacy prowadzą świetne biznesy w innych krajach i już tu nie wrócą, jeśli polityka państwa i samorządu nie zmieni się.
Powiat Ząbkowicki, podobnie jak sąsiednie, czyli kłodzki i dzierżoniowski dostarczają rąk do pracy w firmach skupionych głównie wokół Wrocławia czy Wałbrzycha. Jednym z poważniejszych problemów związanych z mobilnością pracowniczą jest brak dogodnej komunikacji i dróg. Z Ząbkowic do Wrocławia czy do Wałbrzycha nie dojedzie się pociągiem. Do obu miast można dojechać drogami, ale choć nie przybywa kilometrów nowych dróg, jedzie się coraz dłużej, bo przybywa uczestników ruchu, a trasy mają ograniczoną pojemność. Nie sądzi Pan, że samorząd wojewódzki powinien jako priorytet potraktować kwestię komunikacji publicznej i drogownictwa choćby ze względu na problem bezrobocia? W Powiecie Ząbkowickim sięga ono ok. 20% nie licząc tych, którzy wyjechali „za chlebem” lub nie są zarejestrowani w urzędzie pracy.
Komunikacyjne wykluczenie terenów spoza aglomeracji wrocławskiej jest faktem. Jazda „ósemką” z Kłodzka czy Ząbkowic do Wrocławia jest istnym torem przeszkód. Dla mieszkańców miejscowości wzdłuż „ósemki” nie ma pilniejszej inwestycji, jak budowa nowej drogi ekspresowej. Obiecywana od kilku lat, wciąż plącząca się pomiędzy biurkami planistów a gabinetami politycznych decydentów, inwestycja czeka na realizację. Bez niej gospodarka lokalna w poszczególnych powiatach jest pozbawiona krwiobiegu, jakim jest komunikacja i transport. 20-procentowe bezrobocie nie będzie wyraźnie maleć, jeśli stanowiska pracy są oddalone od miejsc zamieszkania o kilkadziesiąt czy więcej minut w jedną stronę, albo gdy siedziba firmy miałaby być lokowana w takiej odległości od naturalnych węzłów komunikacyjnych. Nowe arterie drogowe są nieodzowne także ze względu na bezpieczeństwo podróżujących. Na „ósemce” prawie codziennie jest jakiś wypadek drogowy. Analogicznie z trakcjami kolejowymi. Liczba i sieć połączeń kolejowych nie odzwierciedla potrzeb mieszkańców.
Pańskie zawodowe doświadczenia są zapewne inspiracją do szczególnej wrażliwości na zjawiska rozmaitych postaci wykluczenia społecznego. Niepełnosprawność, starość, choroby, bezdomność i ubóstwo nie są problemem na Dolnym Śląsku? O planowanych inwestycjach pisze się i mówi, o spektakularnych wydarzeniach również. O samotności, smutku i bezsilności tych osób już nie… A co mówić o rozwiązywaniu ich problemów lub przynajmniej jakimś ulżeniu im…
Zawodowo jestem dyrektorem dolnośląskiego oddziału Polskiego Czerwonego Krzyża. Mam więc na co dzień bardzo ostry obraz tych spraw. Niepełnosprawność i starość to chyba najbardziej dojmujące okoliczności, z jakimi stykam się. Obu tych stanów nie można zmienić, można natomiast ulżyć tym osobom – to po pierwsze. Po drugie – dać im przestrzeń do funkcjonowania pomiędzy innymi ludźmi i dla innych. Choroby, bezdomność, ubóstwo to z kolei uwarunkowania dające się modyfikować, przynajmniej po części. System opieki zdrowotnej jest w stanie zapaści i temu przeciwdziałać można tylko z poziomu rządowego, ale nacisk na to musi wychodzić od samorządów, szczególnie powiatowych i wojewódzkiego. To powinna być presja na rząd. Z bezdomnością muszą sobie radzić gminy, może wspólnie w ramach powiatów. To nie jest jakieś masowe zjawisko, może raczej sezonowe, ale nikt nie powinien pozostawać bez dachu nad głową. Inną sprawą jest komunalne budownictwo mieszkaniowe, które bez wsparcia centralnego i regionalnego nie ruszy w sposób wyraźny. W każdej gminie są dłuższe lub krótsze kolejki po mieszkanie. Ubóstwo to zjawisko obecne w najbogatszych krajach, ale to nie zwalnia nas z wrażliwości. Instytucje pomocowe powinny chętniej współpracować z Kościołem i organizacjami pozarządowymi. Kościelna Caritas i rozmaite fundacje czy stowarzyszenia są bardziej mobilne i efektywne, niż urzędnicy. Nie chcę nikogo urazić, ale czasem potrzeba więcej serca i odwagi, a procedury administracyjne są zamknięte na tego typu reakcje.
Ząbkowice Śląskie, Bardo, Srebrna Góra, Złoty Stok to tylko niektóre punkty na mapie Powiatu Ząbkowickiego, które stają się obszarem rosnącego ruchu turystycznego. Tak przynajmniej mówią o tym samorządowcy gminni i powiatowi. Głośno było niedawno o wydaniu przez samorząd wojewódzki 66 mln zł na portal internetowy promujący Dolny Śląsk. Czy aby nie poniesiono zbyt wielkiego wydatku na ten cel, podczas gdy to właśnie gminy i powiaty dwoją się i troją, by ściągać na swój teren turystów. Czy nie lepiej byłoby wspomóc lub jakoś zorganizować gospodarzy gmin, by budować wspólną turystyczną „markę” regionu.
Historia z tym portalem to mieszanka absurdu z rozrzutnością. Są „jakieś pieniądze do wzięcia” to wzięli. Była okazja zarobić, to ktoś zarobił. To trochę jak w tym żarcie z czasów PRL-u o ciężko pracującym na budowie robotniku. Zapytany przez ludzi dlaczego biega tam i z powrotem z pustymi taczkami, odpowiedział, że nie ma ich kiedy załadować. Nie chcę się wdawać w ocenę realnych kosztów takiego projektu, a przede wszystkim jego zasadności. Daleki jestem od tego, by blokować promocję naszego województwa. Nie mam jednak wątpliwości, że owe 66 mln zł plus późniejsze utrzymanie portalu, jaki zafundowali nam obecnie rządzący województwem, dane do dyspozycji czy to lokalnym organizacjom turystycznym czy stowarzyszeniom zajmującym się promocją walorów turystycznych, byłyby wydane z większym pożytkiem. Gdyby do tego dodać jeszcze gminy i ich oferty inwestycyjne, mielibyśmy znacznie lepsze efekty. Przykład z tym nieszczęsnym portalem pokazuje jak na dłoni, że wydaje się u nas olbrzymie kwoty bez poważnego uzasadnienia. Tak na marginesie – promocja regionu, powiatów i gmin to dość często przykrywka do autopromocji lokalnych władz. Turystyka jest gałęzią gospodarki, ale przynosić może zwrot poniesionych nakładów i zyski, jeśli zajmują się nią profesjonaliści. Urzędnicy powinni regulować ten obszar, a nie dominować na nim. Całe wielkie komórki organizacyjne w urzędach zajmujące się promocją bywają niekiedy kryptosztabami PR-owymi władz. Popieram turystykę i tych, którzy się na niej znają. Dolny Śląsk jest istną kopalnią atrakcji turystycznych. Wymienił Pan kilka z nich tylko w jednym powiecie.
Wspomniałem przed chwilą o turystyce, bo większość pytanych jest zgodna, że turystyka przynosi dochody. Nie wiem czy zgodzi się Pan ze mną, że dochody i to większe, przynosi jednak działalność gospodarcza, szczególnie produkcja. W jaki sposób poza „marką” turystyczną” z poziomu sejmiku wojewódzkiego można kreować ofertę inwestycyjną regionu. I nie myślę tu tylko o ściąganiu inwestorów zewnętrznych, ale także o wsparciu już działających lokalnych przedsiębiorstw. W Ząbkowicach mamy podstrefę ekonomiczną, ale od 2010 r., kiedy zaczęła tam produkcję pierwsza firma, nie ma następnej. Budują się u nas markety, ale to przecież nie są źródła dochodów, ale raczej miejsca wydawania pieniędzy…
Pełna zgoda! Wspomniałem już wcześniej o palącej potrzebie otwarcia na osoby rozpoczynające czy prowadzące działalność gospodarczą na naszym terenie. Nie chcę się powtarzać, dodam jedynie, iż tym lokalnym przedsiębiorcom trzeba nie przeszkadzać, a gdzie się da i można, sięgać po ich wiedzę, doświadczenie i pomysły. Nie stoi to w sprzeczności z hasłem ściągania inwestorów zewnętrznych. W Ząbkowicach ponad cztery lata temu pojawiło się przysłowiowe światełko w tunelu, bo zaczęła się produkcja w nowym zakładzie. Dlaczego nie ma kolejnych, trzeba zapytać tych, którzy kierują samorządem tej gminy. Nie przekonują mnie tłumaczenia, że nie ma terenu, że nie ma dróg. Teren jest, tam nawet pierwszy odcinek obwodnicy Ząbkowic został po wielkich bólach dociągnięty, a trawa tam rośnie. Życzę, aby w nowej kadencji władzom Ząbkowic – gminnym i powiatowym – udało sie przełamać barierę niemożności. Skoro udało się to w samym środku kryzysu ekonomicznego, jaki panował w latach 2008 i później, to dlaczego obecnie nie jest to możliwe? I zgadzam się w jeszcze jednej sprawie. Fajnie robi się zakupy w wielkim sklepie, ale nikomu nie trzeba długo tłumaczyć jak to się odbija na lokalnych handlowcach i dostawcach, jakie są warunki pracy w supermarketach. Należałoby przywrócić równowagę w tym względzie, bo dzisiaj rodzima przedsiębiorczość i handel przegrywają w nierównej konkurencji z wielkimi sklepami sieciowymi.
Był Pan w latach 2006 – 2010 radnym wojewódzkim, obecnie jest Pan radnym powiatowym. Co takiego jest w samorządzie, że pociąga to Pana? Przecież znacznie łatwiej żyje się bez angażowania się w podejmowanie, czasem trudnych i nieakceptowanych, decyzji w sprawach publicznych. Samorządowiec to – według Pana – bardziej społecznik kierujący się głosem społeczeństwa czy ekspert kierujący się wiedzą i doświadczeniem?
Nie odpowiem zbyt odkrywczo. Samorządowiec musi godzić wrażliwość społecznika z umiejętnościami fachowca. Musi być skuteczny, ale też zdolny do kompromisu. Powinien mieć zasady, a nie tylko je głosić. Jako radny wojewódzki kiedyś czy powiatowy obecnie, chcę mieć wpływ na konkretne sprawy. Nie lubię bujania w obłokach, wolę rzeczowość. Samorządowiec może się oderwać od rzeczywistości i pławić się w samozadowoleniu. Dzieje się tak, kiedy się nie rozmawia z ludźmi, kiedy się do nich nie wychodzi, kiedy się nie zna ich prawdziwych problemów. Dobrze jest mieć rodzinę, bo samorząd to trochę jak rodzina. W domu trzeba roztropnie i codziennie dokonywać wyborów dla dobra rodziny. W samorządzie każdego dnia podejmuje się decyzje istotne dla setek i tysięcy ludzi. Odpowiedzialność jest ogromna w obu sytuacjach. Nadal wierzę, że dobrem wspólnym można kierować i je rozwijać tak jak we własnym domu. Z sercem i z rozumem.
Rozmawiał: Krzysztof Kotowicz