Wielu Wałbrzyszan poruszyły bilbordy i plakaty promujące 4 czerwca jako święto wolności. Nie każdy kojarzy tą datę, nie każdy ma ten sam stosunek do tej daty jak przed laty, nie wszyscy wiedzą o jaką wolność chodzi prezydentowi Wałbrzycha.
Warto przy tej okazji przypomnieć historię świąt wolności w powojennej Polsce. Jeszcze w 2014 r. Radosław Sikorski, pełniący wówczas funkcję marszałka Sejmu RP utrzymał dekret Bieruta, zawieszając prace nad zniesieniem komunistycznego święta z 1945 r., którego motto brzmiało: „Celem upamiętnienia po wsze czasy zwycięstwa Narodu Polskiego i Jego Wielkich Sprzymierzeńców nad najeźdźcą germańskim, demokracji nad hitleryzmem i faszyzmem, wolności i sprawiedliwości nad niewolą i gwałtem – dzień 9 maja, jako dzień zakończenia działań wojennych, stanowić będzie Narodowe Święto Zwycięstwa i Wolności”. Dekret ten przeszedł do historii dopiero w 2015 roku, czyli po 70 latach świętowania „Zwycięstwa i Wolności”.
Ponieważ Platforma Obywatelska lubi świętować wolność, to jej gdańska „awangarda” wystąpiła w 2005 r., czyli w 25. rocznicę powstania NSZZ „Solidarność” z inicjatywą ustanowienia Dnia Wolności. W ten sposób chciano zawłaszczyć datę podpisania historycznych porozumień społecznych z 1980 r. Ponieważ spotkało się to ze zdecydowaną reakcją Związku, Sejm uchwalił ostatecznie, że dzień 31 sierpnia jest państwowym świętem: Dzień Solidarności i Wolności. Osiem lat później to samo środowisko uznało, że od 31 sierpnia ważniejsza jest data 4 czerwca, więc uchwalono Dzień Wolności i Praw Obywatelskich. Podkreślam: Dzień Wolności i Praw Obywatelskich!!! Z pewnością wnioskodawców nie zainspirowała do tego data 4 czerwca 1992 r., czyli rocznica zamachu stanu, którego ofiarą padł rząd Jana Olszewskiego, pierwszy gabinet po II wojnie światowej wyłoniony przez Sejm RP po całkowicie wolnych wyborach.
Organizatorom tegorocznego marszu 4 czerwca, organizowanego mimo dyktatury i zamordyzmu, czyli autorom „Nocnej Zmiany” warto przypomnieć tamten czas. To wówczas przedmiotem sporu wspomnianego rządu z obozem prezydenckim Lecha Wałęsy były m.in. kwestie związane z negocjowanym wycofaniem wojsk rosyjskich z terytorium Rzeczypospolitej Polskiej. 22 maja 1992 r. prezydent RP Lech Wałęsa po raz pierwszy udał się z wizytą do Moskwy. W trakcie rozmów wynegocjowano porozumienie, którego jeden z punktów mówił, że obie strony „stworzą warunki” dla zakładania mieszanych przedsiębiorstw polsko-rosyjskich na terenie baz opuszczanych przez armię rosyjską w Polsce. Premier Jan Olszewski wysłał wówczas do przebywającego w Moskwie Wałęsy szyfrogram, w którym zdecydowanie sprzeciwił się podpisaniu tego porozumienia. Zdaniem premiera Olszewskiego zapis ten czyniłby z Polski rosyjską niesuwerenną kolonię gospodarczą, bo byłyby to dla kraju „spółki przymusowe”. Po powrocie z Moskwy prezydent Wałęsa rozpoczął konsultacje polityczne zmierzające do obalenia premiera Jana Olszewskiego. 26 maja napisał w liście do marszałka Sejmu RP Wiesława Chrzanowskiego, że „stracił zaufanie” do gabinetu Olszewskiego. Do przyspieszenia odwołania rządu premiera Jana Olszewskiego wykorzystano ujawnienie agenturalnej działalności Lecha Wałęsy.
Autorzy uchwały sejmowej ustanawiającej 4 czerwca jako Dzień Wolności i Praw Obywatelskich jakoś szybko zapomnieli o „Prawach Obywatelskich”. To rządząca wówczas koalicja PO-PSL doprowadziła do załamania się dialogu społecznego (rozwiązanie Komisji Trójstronnej), zagrabiła dla ratowania budżetu pieniądze obywateli zgromadzone w OFE (153 mld. zł), „zmieliła” 1,5 miliona podpisów pod wnioskiem o referendum w sprawie reformy emerytalnej zebranych przez „Solidarność”, podniosła wbrew protestom obywateli wiek emerytalny; itd. itp.
Od 2015 roku „obywatelska” Platforma nie mogąc pogodzić się z wyborem Obywateli i utratą władzy, zainicjowała antypisowską krucjatę pod hasłem „ulica i zagranica”. A, że ani skuteczne blokowanie unijnych funduszy, ani uliczne burdy Kod-u i „Strajku Kobiet”, nie zmieniło preferencji wyborczych Polek i Polaków, musiał wkroczyć do akcji ulubieniec niemieckich i brukselskich salonów. Donald Tusk budując na kłamstwach i hejcie swoją pozycję lidera opozycji, potęgując emocje i nienawiść, zachęca niestrudzenie do budowania koalicji, której jedynym wspólnym punktem programowym jest chęć odsunięcia od władzy Zjednoczonej Prawicy. Bo co poza tym może łączyć katolików typu Tusk, lewicowe i lewackie formacje skupione pod szyldem „Nowa Lewica”, ZSL, który przystroił się w piórka PSL z okresu Witosa i Mikołajczyka oraz kolejnego „meteora” na scenie politycznej z zapłakanym Hołownią?
Nieważne! Nieważne też z punktu widzenia wyjątkowego demokraty, według którego demokracja ma miejsce tylko wówczas jak „moje jest na wierzchu”. Tym razem nie chodzi o Donalda Tuska, lecz o prezydenta Wałbrzycha Romana Szełemeja, który jest znany przede wszystkim z tego, że jest „nieomylny” i z tego powodu nie znosi sprzeciwu. Dowodem na to jest fakt, że w Wałbrzychu mimo przeprowadzonych wyborów samorządowych nie funkcjonuje Rada Miejska, którą zastępuje 20 radnych wykonujących bez dyskusji polecenia swojego patrona.
To właśnie ten demokrata wydał publiczne pieniądze na wspomniane na początku tego tekstu bilbordy i plakaty promujące nie istniejące „Święto Wolności”. Postanowił jednocześnie zmobilizować swoich zwolenników do udziału w marszu przeciwko legalnie urzędującej władzy. Władzy wypełniającej swój mandat z woli Polek i Polaków, wykorzystujących swoje prawa obywatelskie, o których „obywatelska” Platforma nie chce pamiętać.
Jerzy Langer