Nie będzie o opłatku i kolędach. Nie będzie o choince i mrugających lampkach. Nie będzie o dwunastu potrawach i prezentach świątecznych. Będzie o Bożym Narodzeniu.
W tym roku już przed dniem Wszystkich Świętych po raz pierwszy zobaczyłem na sklepowej witrynie dekorację nawiązującą do masowych skojarzeń ze Świętami Bożego Narodzenia (krasnal w czerwonym kubraku na saniach, „oszronione” choinki i paczuszki pod nimi, a wszystko w otoczce małych kolorowych lampek). Od szeregu lat coraz szybciej zaczyna się atak „christmasowego marketingu”, który na właściwy sposób defrauduje i degraduje wartość czasu, jaki określamy Bożym Narodzeniem. Im bliżej jest wyznaczonej kalendarzowo daty świąt, tym więcej, gęściej, głośniej, jaskrawiej nurzani jesteśmy od rana do wieczora w wizualnym i akustycznym jazgocie mającym wywoływać skojarzenia świąteczne. Paradoksalnie, to w kościołach – w okresie adwentu (roraty, rekolekcje) – mniej jest tego świecidełkowego zgiełku. Gdybyśmy tak umieli wyciszyć się, przymknąć oczy, nieco zwolnić, aby usłyszeć, dostrzec i być razem…
W centrach handlowych, kawiarniach, na ulicach, w mediach wszelkich formatów mnożą się i multiplikują impulsy zamieniające święta w emocjonalne uniesienie, którego apogeum są zakupy w przedświątecznych promocjach. Na szczęście jest też pozytywna odsłona tych poruszeń w postaci rozmaitych dobroczynnych inicjatyw podejmowanych i promowanych w tym okresie. Gdybyśmy potrafili odwrócić lub chociaż nieco zmienić proporcje wydatków większości z nas, aby akcent położyć na wspieranie potrzebujących, jak inny byłby nasz świat…
Wczoraj była Wigilia, dzisiaj jest pierwszy dzień Świąt Bożego Narodzenia, a jutro drugi. Za chwilę (albo już) ktoś przy domowym stole rzuci od niechcenia „święta, święta i po świętach…”. Dobiega wreszcie końca teatr gestów, przyzwyczajeń, konwenansów, co do których w głębi uczuć jesteśmy zazwyczaj zniechęceni, czemu zresztą trudno się dziwić. Z ulgą pomkniemy jutro na spacer lub wypad w góry czy też do kina, aby strząsnąć z siebie „pył zwyczaju”. Gdybyśmy tak nie trzymali się przyzwyczajeń i odkryli na nowo chrześcijańską tradycję, jako źródło, jako inspirację…
Tymczasem…, gdzieś obok nas przepływa rzeczywisty strumień tajemnicy przyjścia na świat Jezusa. Począwszy od wigilijnego czytania Ewangelii o Bożym Narodzeniu oraz dzielenia się opłatkiem na znak przebaczenia i jedności w trakcie składanych życzeń, podczas wspólnej kolacji przy stole, gdzie jest jedno miejsce więcej przygotowane dla kogoś, kto może przyjść niespodziewanie, poprzez udział w Mszy św. zwanej tradycyjnie „Pasterką”, na modlitwie przy bożonarodzeniowej szopce ze Świętą Rodziną w kościele parafialnym oraz jasełkach skończywszy – trwa misterium! Gdybyśmy wiedzieli czym naprawdę jest Boże Narodzenie i odczytywali głęboki sens świętowania urodzin Jezusa…
- Zawsze, ilekroć pozwolisz, by Bóg pokochał innych przez ciebie, jest Boże Narodzenie.
- Zawsze, ilekroć uśmiechasz się do swojego brata i wyciągasz do niego ręce, jest Boże Narodzenie.
- Zawsze, kiedy milkniesz, aby wysłuchać, jest Boże Narodzenie.
- Zawsze, kiedy rezygnujesz z zasad, które jak żelazna obręcz uciskają ludzi w ich samotności, jest Boże Narodzenie.
- Zawsze, kiedy dajesz odrobinę nadziei „więźniom”, tym, którzy są przytłoczeni ciężarem fizycznego, moralnego i duchowego ubóstwa, jest Boże Narodzenie.
- Zawsze, kiedy rozpoznajesz w pokorze, jak bardzo znikome są twoje możliwości i jak wielka jest twoja słabość, jest Boże Narodzenie.
- Zawsze, ilekroć pozwolisz by Bóg pokochał innych przez ciebie, zawsze wtedy jest Boże Narodzenie.
Słowa wypowiedziane przez św. Matkę Teresę z Kalkuty oddają prawdziwe znaczenie Bożego Narodzenia. Bóg rodzi się w Twoim i moim sercu. To nie musi, a nawet nie może, dziać się tylko 25 grudnia. Boże Narodzenie może być codziennie…
Krzysztof Kotowicz Grafika: pixabay.com