Dziś bezapelacyjnie najpopularniejszą i najbardziej zasłużoną skocznią narciarską w Polsce jest zakopiańska Wielka Krokiew. Jednak nie jest to miejsce o najdłuższych tradycjach skoków na dzisiejszych terenach naszego kraju. Na kilkanaście lat przed budową obiektu w Zakopanem na nartach skakano w Karkonoszach, na dzisiejszym Dolnym Śląsku. „Orlinek” w Karpaczu ma swój początek jeszcze w czasach zaborów, a po wojnach do jego rozwoju przyczynił się prawdziwy pionier tej dyscypliny w Polsce. Oto historia niegdysiejszego centrum dolnośląskich skoków.
Rok 1912. Polska jeszcze zakuta w kajdany zaborów, w Europie powoli zbiera się ogień, który wybuchnie pierwszą wojną światową dwa lata później. Tymczasem w Karkonoszach w dzisiejszym Karpaczu u podnóży Śnieżki oddawano już pierwsze skoki na nartach. Tak jest, pierwsza wersja dzisiejszego „Orlinka” powstała już wtedy pod nazwą „Schneekoppenschanze”, co oznaczało po polsku „Skocznia pod Śnieżką”. Skakano na niej wówczas po kilkanaście metrów jak to w tamtych czasach. Ale wraz z rozwojem skoków, rozwijał się i ten obiekt. Do 1945 roku rekord wynosił 45,5 metra autorstwa Niemca Karla-Heinza Breitera.
Gdy Karpacz trafił po drugiej wojnie światowej w polskie ręce, dla skoczni oznaczało to naprawdę dobre rzeczy. Tak się bowiem składało, że w tej miejscowości mieszkał wówczas Stanisław Marusarz – legenda polskich skoków, zimowy olimpijczyk, a przed wojną wicemistrz świata. To on był głównym inicjatorem i nadzorcą kompletnej modernizacji obiektu. Oddał też na niej pierwszy skok, gdy otwarto ją w 1946 roku pod nazwą „Orlinek”, co nawiązywało do funkcjonującej wtedy w Karpaczu Szkoły Orląt. Jej wieża była wówczas drewniana, co choć prezentowało się bardzo efektownie, w końcu kosztowało wiele. Kto bywa lub mieszka w Karkonoszach wie jaką moc potrafi mieć tamtejszy wiatr. Skocznia przekonała się o tym najlepiej, bo w latach 60’ zniszczyły ją właśnie huraganowe podmuchy.
Odbudowano ją dopiero w latach 1978-79, stawiając doskonale znaną dziś metalową wieżę w większych niż wcześniej rozmiarach. Punkt konstrukcyjny umieszczono na 78. metrze. Przez kolejne lata odbywały się na niej różnej maści zawody, ale naprawdę poważnie miało się zrobić na początku XXI wieku. Karpaczowi przyznano prawo do organizacji mistrzostw świata juniorów w skokach narciarskich. To wymagało kolejnej modernizacji. Pojawiły się windy dla skoczków, nowe miejsce dla sędziów, a obiekt jeszcze powiększono. Punkt K przesunięto na 85 metrów. Wspomniany czempionat wygrał Fin Veli-Matti Lindstrom, który wyprzedził wówczas… Manuela Fettnera. Dokładnie tego samego Austriaka dziś będącego w czołówce Pucharu Świata, wicemistrza olimpijskiego z zeszłego roku. Lindstrom zresztą też był później srebrnym medalistą igrzysk, ale w drużynie w Salt lake City w 2002 roku. Co do drużynówek, tą na mistrzostwach w Karpaczu wygrali młodzi Finowie.
Później oprócz zawodów lokalnych mniejszej rangi, nierzadko organizowano tu konkursy Pucharu Kontynentalnego (zaplecze Pucharu Świata) w kombinacji norweskiej (skoki + biegi). Natomiast w 2004 roku odbyły się na „Orlinku” zimowe mistrzostwa Polski. Wygrał je nie kto inny jak Adam Małysz, ustanawiając przy tym rekord skoczni 94,5 m. Skok ten można obejrzeć dziś w Internecie.
Niestety z czasem skocznia powoli traciła na znaczeniu. Ostatnie oficjalne zawody zorganizowano tam w 2010 roku. Była to Ogólnopolska Olimpiada Młodzieży, w której udział wzięli m.in. Maciej Kot, Aleksander Zniszczoł, Klemens Murańka czy dzisiejszy lider Pucharu Świata w skokach Dawid Kubacki. To był niestety początek marazmu. Skocznia nie była używana i powoli niszczała. Światełko nadziei pojawiło się w 2015 roku. Dolny Śląsk organizował kolejną Ogólnopolską Olimpiadę Młodzieży, a „Orlinek” miał zostać reaktywowany. Nic z tego nie wyszło, bowiem w polskich Sudetach temperatury były wysokie i trzeba było przenieść konkursy skoków do czeskiego Harrachova (dziś też niszczejącego swoją drogą).
Kolejna próba podjęta została w sezonie 2016/17. Próbowano wówczas zorganizować juniorski turniej na skoczniach w Karpaczu, Lubawce i Harrachovie. Ale ponownie nic z tego nie wyszło. I wysoce prawdopodobne, że już nie wyjdzie. Skoki na Dolnym Śląsku „leżą” od dawna. Próbowano co prawda w Lubawce odbudować ośrodek skoków, ale radni woleli zainwestować w wyciąg narciarski. Natomiast „Orlinek” to obecnie punkt widokowy. Ale także wciąż pomnik polskich skoków z niemałą historią, o której warto pamiętać. Nie wszyscy ją co prawda szanują, bo wiosną 2022 roku pewien mężczyzna ukradł stamtąd metalowe elementy warte ok. 15 000. Niemniej skocznia im. Stanisława Marusarza dzielnie stoi i przypomina, że dolnośląskie skoki niegdyś znaczyły wiele.