Dziś wieczorem na kilku, jeśli nie kilkunastu tysiącach polskich twarzach może pojawić się wzruszenie. Łukasz Fabiański kończy reprezentacyjną karierę, z której z pewnością może być dumny. Zwłaszcza, że nie zawsze było łatwo.
To wieczne zastanawianie się – Szczęsny, czy Fabiański? Fabiański, czy Szczęsny? Prawdą jest, że przez ostatnią dekadę selekcjonerzy reprezentacji Polski – od Smudy, przez Fornalika, Nawałkę, Brzęczka, aż po Sousę mieli do dyspozycji dwóch świetnych bramkarzy. Zwolennicy Szczęsnego w dyskusjach zawsze podnosili larum, że Wojciech broni w lepszym klubie, więc powinien grać. Zwolennicy Fabiańskiego wyciągali argument gry w kadrze. I w gruncie rzeczy mieli rację.
Zastanówmy się bowiem, co dla kibica reprezentacji znaczy interwencja przeciwko Interowi, Milanowi, czy Romie. Kibic reprezentacji, czy po prostu kibic – który interesuje się piłką raz na miesiąc, gdy na murawę wybiega jedenastu mężczyzn z orłem na piersi – nie zwraca uwagę na wszystko inne, co dzieje się poza zgrupowaniem.
Tak naprawdę trudno przypomnieć sobie mecz reprezentacji zawalony przez Fabiańskiego. „Fabian” był bramkarzem, którego cechowała solidność i powtarzalność. Piękna karta napisana podczas EURO 2016 to w dużej mierze także jego zasługa. Zresztą EURO, które w bramce rozpoczynał Szczęsny i gdyby nie kontuzja w meczu z Irlandią Północną to właśnie Wojtek byłby pierwszym bramkarzem.
Fabiański wszedł do bramki i nie zawiódł. Wybronił nam mecz na wielkim turnieju – to jego interwencje po strzałach Derdiyoka i Rodrigueza – trzymały nas przy życiu i doczłapały do rzutów karnych w meczu ze Szwejcarią podczas wspomnianego już EURO.
Szczęsny i jego historia wielkich turniejów? Czerwona kartka w meczu z Grecją, mundial w Rosji i wycieczka poza pole karne z Senegalem. Na ostatnim EURO – poza dobrą interwencją w meczu z Hiszpanią – też nie pomógł. Żeby była jasność – nie deprecjonuję tutaj Wojtka. Przez lata budował swoje nazwisko w Europie i nie bez kozery bronił w najlepszych klubach świata – i de facto dalej broni.
Jednak nigdy nie potrafił przenieść swojej dyspozycji na grunt reprezentacyjny. Fabiański, o czym wspomnieliśmy wyżej, wprost przeciwnie.
Nawet dziś, kiedy gramy z San Marino, w pamięci mam rzut karny…w meczu z San Marino właśnie. W 2008 roku „Fabian” uchronił nas od kompromitacji i obronił jedenastkę wykonywaną przez Andy’ego Selvę.
Dziś żegnamy piłkarza, który nigdy nie narzekał. Piłkarza, który – takie mam wrażenie – nigdy do końca nie miał pełnego zaufania w kadrze. Przynajmniej ze strony selekcjonerów. Nigdy nie odstawał, ale nigdy też nie utyskiwał na to, że nie gra.
Dziś ten ostatni raz. Dziękuję, drogi Łukaszu. Byłeś najlepszą jedynką wśród dwójek.