Gdy mechanikom, oddawał myśliwiec, zawierał w nim swe najtajniejsze uczucia. To właśnie mechanikom zawdzięczał więcej niż koledze – pilotowi, bo i życie, i zwycięstwo, i swą chwałę. I swe bezgraniczne zaufanie do samolotu.
Gdy myśliwiec leżał w pogotowiu bojowym (…) drzemiąc oczekiwał telefonicznego rozkazu do startu – był wtedy dziwnie spokojny i odpoczywał w beztrosce. Tam u góry czekało go groźne, niezmierzone Nieznane. Lecz myśliwiec nie bał się go i był spokojny. Bo był silny. Silny świadomością, że gdy odpoczywał, dookoła jego samolotu działo się wielkie misterium pieczołowitości i obowiązku: nieustanna opieka mechaników. W chwili startu mechanicy dostarczali mu maszynę, na której polegać mógł bezwzględnie, nieomylnie, i wiara ta w niezawodność broni stawała się rękojmią jego zwycięstwa 1.
W taki sposób, w jednej z najpopularniejszych książek o polskim lotnictwie na Zachodzie, „Dywizjon 303”, opisał naszych naziemnych specjalistów lotniczych Arkady Fiedler. Nie ma w tych słowach ani przesadnej próby gloryfikacji, ani pretensjonalnego zamiaru przerysowania ich roli w sukcesach polskiego lotnictwa w czasie wojny. Tacy po prostu byli nasi lotnicy bez skrzydeł.
Wspomnienie o jednym z nich, chorążym Julianie Falińskim, mechaniku lotniczym, którego chciałbym przedstawić jako kolejną z odsłon o historii niebieskiej eskadry z naszego regionu. Na wstępie pragnąłbym oddać głos jednemu z polskich asów myśliwskich, a po wojnie, znanemu pisarzowi lotniczemu, Wacławowi Królowi, którego losy wojenne splotły się z droga Juliana Falińskiego nierozerwanie. Osią ich wspólnej historii był zawsze samolot. Pierwszy z nich wykorzystywał go jako śmiercionośne narzędzie walki z niemiecką nawałą, a ten drugi dbał, by to narzędzie ze szwajcarską precyzją działało w rękach tego pierwszego.
Julian Faliński pochodził z okolic Lwowa, dlatego mówił ze śpiewnym akcentem. Miał pod opieką mój samolot, w pracy był bardzo dokładny, wkładał dużo serca w to, aby jego maszyna nie zawiodła w locie i walce. Był teraz bardzo zadowolony, coś tam do siebie mamrotał i kręcił głową.
— Bartecki! — zakrzyknął do zbliżającego się sierżanta — Chodź tutaj, masz robotę przy karabinach i działku.
Pan porucznik rąbnął szwabskiego bombowca, trzeba szybko przeczyścić lufy i załadować amunicję.
— Już się robi! — usłyszałem odpowiedź. — Panie poruczniku, niech pan pozwoli, o tędy, do naszego namiotu — poprosił mnie, wskazując drogę między drzewami.
— Musimy uczcić to zwycięstwo. Jak pan wie, ja nie piję, ale przy takiej okazji nie można inaczej. Szczęście mogłoby się odmienić, a i panu to dobrze zrobi, bo widzę, jest pan trochę podenerwowany.
— Chyba tak, to wszystko stało się tak nagle — odpowiedziałem.
W namiocie było pusto, mechanicy znajdowali się przy samolotach, niektórzy na obiedzie. Faliński otworzył skrzynkę z narzędziami i wyjął manierkę. Nalał do metalowych czarek i jedną z nich podał mi.
— Za zwycięstwo, panie poruczniku!
Był bardzo rozczulony, oczy błyszczały mu ze wzruszenia. Koniak był przedni, przepiliśmy „na drugą nogę”, tym razem również sakramentalnego „brudzia” 2.
Powyższe wspomnienie Wacława Króla pochodzi z czasu jego walk we Francji, a dotyczyło rozmowy z Julianem Falińskim, zaraz po lądowaniu, które poprzedzało zestrzelenie przez Króla bombowca Heinkel 111. Wydarzenie miało miejsce na lotnisku Is-sur-Tille, 2 czerwca 1940 r., podczas pełnionej służby w ramach polskiego klucza nr 6, w składzie francuskiego dywizjonu myśliwskiego Groupe de Chasse II/7. Już wtedy Faliński był wybitnym specjalistą w swojej dziedzinie. Miał wtedy 37 lat, z których sporą część poświęcił swojej pasji, mechanika lotniczego.
Ale zacznijmy od początku…
Julian Faliński urodził się 5 lipca 1903 r. w Stanisławowie jako syn Jana i Agnieszki z d. Pępkowskiej. W 1916 roku, ukończył szkołę powszechną 7-klasową. Już w odrodzonej Polsce w 1918 r. pracował jako ślusarz maszyn przy naprawie parowozów w parowozowni P.K.P., a następnie w Fabryce Narzędzi Wiertniczych w Stryju, na takim samym stanowisku, wykonując różne roboty ślusarskie. Tu też zastała go konieczności odbycia służby wojskowej. Po jej zakończeniu, od 5 października 1924 r. został zawodowym mechanikiem lotniczym. W 1925 r. ukończył Szkołę Podoficerską w Toruniu 3, a następnie w 1930 r. Centralny Kurs Mechaników w Bydgoszczy 4. W tym samym roku, 26 grudnia, w kościele garnizonowym ojców jezuitów we Lwowie, Julian wziął ślub ze Stefanią Knarrówną 5. W rok później, w grudniu 1931 r. urodził się ich syn Juliusz. Od momentu powołania do służby, Julian Faliński związany był z lwowskim 6 Pułkiem Lotniczym. Jego kariera rozwijała się pomyślnie, o czym świadczyć może awans w lipcu 1937 r, na stanowisko szefa mechaników w nowoutworzonej 69 Eskadrze Towarzyszącej 6 PL 6, wyposażonej podówczas w samoloty Lublin R-XIII. W związku z mobilizacją w sierpniu 1939 r., eskadra Falińskiego została rozwiązana, a jej personel wcielono do innych eskadr 6 PL 7.
Wrześniowy atak Niemiec na Polskę, dla mechaników oznaczał konieczność ciągłego przebywania w ruchu, przemieszczając się wraz z rzutem kołowym, na miejsca stacjonowania eskadr, w ramach lotnisk polowych.
Nie znamy teraz dokładnie wrześniowej drogi Juliana Falińskiego. Jest bardzo prawdopodobne, że wraz z personelem naziemnym lotnictwa obsługiwał lotnictwo Armii „Łódź”, którego trzon stanowił 6 PL ze Lwowa 8. Dalsze ślady wojennej kampanii znajdujemy natomiast w Rumunii, dokąd trafił wraz ze swoją jednostką, przekraczając granicę 18 września 1939 r. Na terytorium południowego sąsiada, Polski personel lotniczy został internowany i umieszczony w obozach. Jednakże już 13 listopada 1939 r. Julianowi Falińskiemu udaje się jednak przedostać do Francji, by dalej walczyć z wrogiem. Melduje się w istniejącej już przy lotnisku Lyon-Bron, Stacji Zbornej dla polskiego personelu lotniczego. W ramach Bazy Lotnictwa Polskiego w Lyon-Bron zorganizowano z czasem Centrum Wyszkolenia Lotniczego, z oddziałem Wyszkolenia na Ziemi (OWZ) 9. Na 26 marca 1940 r. w Bron jest datowane wystawienie dowodu osobistego Wojsk Lotniczych, w którym Julian Faliński wskazany jest jako sergent-chef (sierżant) z specjalnością mécanicien. Na dokumencie widnieje podpis zastępcy dowódcy bazy Lyon-Bron ppłk. obs. Stanisława Luzińskiego. Data wystawienia zbiega się z oficjalną datą odejścia na front pierwszych polskich kluczy bojowych z eskadry „Montpellier”, tj. 27 marca 1940 r. 10. Julian Faliński został skierowany na lotnisko Luxeuil (Wogezy) na stanowisko mechanika do 6 klucza, w którym oprócz wspomnianego już wcześniej ppor. Wacława Króla, znaleźli się, por. Władysław Goettel oraz kpr. Eugeniusz Nowiakiewicz. Techników ulokowano w osiedlu żołnierskim usytuowanym między lotniskiem a miastem.
Wacław Król, późniejszy dowódca tego klucza, opisał ten moment tak:
Powitała nas tam gromadka naszych mechaników z oficerem technicznym, ppor. Henrykiem Busenem, na czele. Przyjechali do Luxeuil dwa dni temu i nie mogli się nas doczekać. Zakołowaliśmy na wskazane miejsca i wyłączyliśmy silniki. Były naturalnie powitania, uściski i radosne okrzyki, że nareszcie jesteśmy razem na frontowym lotnisku. Oprócz ppor. Busena, w skład naszej ekipy technicznej wchodzili: st. sierż. Bolesław Psujek, sierż. Julian Faliński, sierż. Leon Bartecki, plut. Józef Tass, kaprale — Wachnicki, Nowakowski, Stępień i Mrozek oraz st. szer. Kępa i st. szer. Dąbek. Tak więc znalazło się tam nas 14 Polaków 11.
I jeszcze inny urywek o przywitaniu naszych lotników we francuskiej bazie:
— Panie poruczniku, oni proszą też i naszych mechaników — przypomniał sobie Busen. — Chcą mieć razem wszystkich.
— To skrzyknij swoich, na co czekasz? — uśmiechnął się Goethel. — Oni tobie bezpośrednio podlegają.
— Cały personel techniczny do mnie! — zawołał Busen. — Zdejmijcie kombinezony. Szybko, bo idziemy na odprawę.
Sala wypoczynku pilotów była dosyć duża, mieściła się w drewnianym baraku. Była wypełniona personelem eskadry, pilotami i mechanikami. Przyglądali się nam wszyscy z zainteresowaniem. Pośrodku sali stał długi szereg zestawionych ze sobą stołów nakrytych białymi obrusami, a na nich półmiski z zakąskami, butelki wina, szampana, a nawet koniaku. Gdy wchodziliśmy na salę, powitano nas hucznymi oklaskami. Patrzono na nas życzliwie z przyjaznymi uśmiechami na twarzach 12.
Grzegorz Palko (lipiec 2020)
ZA TYDZIEŃ: „Jak będzie wyglądać przyszłość i co robić dalej?”